środa, 30 listopada 2016

21 dni w Bieszczadach - część 2

25.11.16, Wtorek. Dzisiejszego dnia pogoda typowo bieszczadzka, w wyższych partiach mgły. Nie rezygnujemy z planu z myślą, że się prze pogodzi. Idziemy na lekko, bo w schronisku zostawiamy część rzeczy. Nad Cisną przelatują klucze dzikich gęsi, niesamowite jaka mnogość kluczy tych ptaków. Przed 10.00 jesteśmy na szlaku. Nie mam szczęścia do tego odcinka, po raz trzeci towarzyszy mi przy nim taka sama pogoda, może następnym razem będzie lepiej. Wiem, że czeka nas spore podejście, w końcu jesteśmy w górach. Tutaj las utrzymuje jeszcze swoje jesienne barwy, jednak im wyżej co raz bardziej łyso w koronach drzew. Rosną tutaj potężne jodły i buki, kiedyś będę musiał pochodzić tutaj po lesie.



Kiedy dotarliśmy na górną granicę lasu wiatr zaczyna dawać o sobie znać, natomiast prawdziwy wicher zaczął się na polanach, na otwartej przestrzeni. Myślałem, że tak mocno może tylko na połoninach wiać. Warunki nie pozwalają na spokojne fotografowanie, robię tylko kilka zdjęć, kiedy nadarzy się okazja i przez chwilę zwiększy się widoczność. Szlak na tym odcinku jest zdecydowanie niedoceniany, a widokowo jest bardzo atrakcyjny, pod warunkiem że jest jakakolwiek widoczność. Momentami widać jak w dolinach świeci słońce, tutaj jednak nie ma na co liczyć.
 
Pomiędzy świerkami znajdujemy schronienie od wiatru, gdzie robimy przerwę na herbatę i szybką przegryzkę. Na szlaku spotkaliśmy tylko dwójkę turystów. Na Okrągliku jesteśmy o 13.30, większa część drogi za nami, teraz będzie już z górki. Zejście zajęło nam niecałe dwie godziny, musimy wrócić do Cisnej, przy przystanku próbujemy złapać stopa, co udaje się za pierwszym razem. Udaje nam się podjechać do Dołżycy, znów próbujemy, żeby nie dreptać po asfalcie, ponownie z pozytywnym skutkiem. W schronisku jesteśmy z powrotem przed zmrokiem, po chwili przychodzi też Artur. Od gospodarzy zostajemy poczęstowani pysznym obiadem, niepowtarzalne danie. Wieczory stają się dłuższe, a dzień coraz krótszy, wyraźnie to czuć.

26.10.16, Środa. Zapowiada się bardzo spontaniczny dzień. Chcielibyśmy się dostać do Wetliny i obrać jakiś kierunek, jednak żadne busy tam nie jeżdżą, pozostaje nam tylko próbować złapać stopa. Częstotliwość aut bardzo mała, po 40 minutach odpuszczamy i jednoznacznie stwierdzamy, żeby pójść do pobliskiego lasu jodłowego-bukowego - tak też zrobiliśmy. Mnóstwo młodników bukowych i jodłowych, widać ślady po wycince która tu kiedyś była, ale las dalej dobrze rośnie. Całkiem dużo paproci o nazwie podrzeń żebrowiec, lubi takie stanowisko.


W lesie można zauważyć ścieżki jeleni, które wybierając najprostszą drogę idą do góry po stromych zboczach. Spotkaliśmy dwóch grzybiarzy z pełnymi koszami różnych grzybów. Nam udało się znaleźć jedynie borowika, kilka podgrzybków i rydza, ale nie skupialiśmy się na tym. Nagle dotarliśmy pod wieżę przekaźnikową w lesie, ale poszliśmy stamtąd dalej. Trafiliśmy też na ogromne stanowisko salamandry plamistej, na niedużej powierzchni około 50 osobników. Takiej ilości jeszcze nie widziałem jak dotąd.

Wyszliśmy na drodze szutrowej, pomyśleliśmy żeby iść na wieżę widokową Jeleni skok, ale zostawiliśmy to na inny raz i pokierowaliśmy się w drogę powrotną. Idąc torami kolejki Niko dostrzegł jeszcze jedną salamandrę, ta wyjątkowo ładnie pozowała, prezentując się na kamieniu. Krótki dzień, ale pełen wrażeń. Jutro obieramy jako cel Bukowe Berdo.




27.10.16, Czwartek. Zapowiada się kolejny pochmurny, ale bezdeszczowy dzień. Standardowo porządne śniadanie zanim ruszymy w drogę, tym razem żur. Po spakowaniu się, idziemy się ustawić, aby złapać transport do Ustrzyk. Dzisiaj mamy szczęście, bo po kilkunastu minutach spotykamy rodzinkę, jadącą do Wetliny, specjalnie przepakowali cały bagażnik, żeby zmieścić nas w miejscach siedzących. Z Wetliny będzie prościej pomyśleliśmy i za chwilę byliśmy w Ustrzykach. Po wizycie w sklepie zagadaliśmy do miejscowych Panów z pytaniem o dolinę Terebowca. Krótko mówiąc, namówili nas na to aby tam pójść.


Kiedyś asfaltowa droga, dzisiaj cała pochłonięta przez las. Orientacja jednak jest łatwa, wystarczy trzymać się potoku. Na ścieżce odchody niedźwiedzia, który nażarł się bukwi. Czuć dzikość i przestrzeń tego miejsca, chciałoby się tutaj zostać. Po niespełna godzinie drogi widzimy pozostałość po moście, za chwile mamy dotrzeć do nieczynnego kamieniołomu. Tak też jest, nagle zza drzewa ukazuje się jego ogrom. Zatrzymujemy się i robimy przerwę na posiłek, trochę czuję się jak intruz w parku, ale w końcu nie robię nic złego.


Kierujemy się w stronę szlaku przechodząc przez strome i skaliste zbocza. Z niektórych widać Caryńską lub przełęcz Goprowską. Spotkaliśmy "rodzinkę" jeleni, mianowicie byk, łania i mały cielak. Przechodząc za kolejną skalistą górkę trafiliśmy na grotę w wychodni skalnej, która może być gawrą, bo kilka metrów obok były ślady misia. Oddaliliśmy się stamtąd, pokonując kolejny strumień i poszliśmy w górę. Jak się okazało jest mróz, zorientowaliśmy się po soplach na skałach w lesie.


Wychodząc z lasu na połoninę mróz na całego - szadź zdobi drzewa. Podoba mi się, idziemy kawałek w stronę Krzemienia, aby zdobyć trochę wysokości, rośnie tutaj olcha zielona. Zbliża się zachód słońca, ale kończy się też bateria w aparacie. Kiedy słońce zeszło do odpowiedniej wysokości oświeciło całą dolinę oraz odległą Caryńską i Rawki. To była chwila, jednak nie udało mi się tego dobrze uwiecznić. Podczas zejścia do Mucznego grupa osób pyta, czy widzieliśmy jednego kolegę od nich, niestety nie.


Zejście jest bardzo łagodne, nie sądziłem że aż tak; jest ciemno ale nie potrzebujemy jeszcze czołówek. Jest 18.00, akurat widzimy jak Pani zamyka sklep, jednak jest tutaj dzwonek więc nie ma problemu z uzupełnieniem prowiantu na dzisiejszy wieczór. Dzisiaj nocka w Dydiówce, mimo zmroku próbujemy łapać stopa - jak się okazuje zatrzymał się samochód a w nim grupa osób z którą spotkaliśmy się na górze. Co prawda w 6 osób, ale zmieściliśmy się w aucie. Po kilku minutach tylko błoto dzieliło nas od bycia w chatce.

Przynajmniej znam dobrze drogę bo parę dni temu byłem tutaj z Arturem, mam nadzieję że jest drewno które wtedy przynieśliśmy. W chatce nikogo nie ma, a drewno na szczęście jest. Obok odremontowane źródełko, więc nie ma problemu z czerpaniem obfitej ilości wody. Rozpalamy ognisko, coś zjeść po paru godzinach chodzenia. Kiełbasa z ogniska w takich warunkach pod gwieździstym niebem smakuje wyjątkowo dobrze. Wszystko wskazuje na to, że jutro będzie dobra pogoda, czas pokaże.

28.10.16, Piątek. Poranek mroźny. Cała kraina dookoła pokryta szronem, świeci ciepłe słońce, jest rześkie czyste powietrze, energia mnie rozpiera. Od razu rozpalam ognisko, wypijam herbatkę z termosu i zaczynam szusyć na słońcu śpiwór i wilgotne ubrania, buty. Chciałoby się zostać tutaj cały dzień, ale decydujemy się iść w góry, znowu Bukowe Berdo. Musi być porządny mróz, bo woda w baniakach 5l zmarzła "na kość".




Droga powrotna jest szybka, bo błoto w lesie zamarzło, po 30 minutach jesteśmy już na drodze, od razu udaje nam się zatrzymać samochód, który podrzuci nas do Mucznego, kierowca tak szybko jechał, że momentami miałem strach w oczach, ale udało się dotrzeć. Pani w kasie biletowej mówi, że znalazł się wczorajszy zagubiony turysta około drugiej w nocy, pobłądził. Łagodne podejście i po 50 minutach jesteśmy na Bukowym, wieje mocny wiatr, ale za to widoczność jest ładna, szkoda że mróz odpuścił.

Szybkim krokiem idziemy do wiaty na przełęczy goprowskiej, schronić się od wiatru, zjeść coś i napić się ciepłej herbaty. Zdecydowanie nie lubię takiego mocnego wiatru, zniechęca aby usiąść i nacieszyć się widokami, ciężko zrobić dobre zdjęcie. Jeszcze tylko schody pod Tarnicę i szybkie zejście do Wołosatego. Dzień się kończy, wszyscy powoli schodzą z gór. Przynajmniej nie będzie problemu żeby złapać jakiś transport na stopa. Znów udaje się za pierwszym razem i tak z Wołosatego do Ustrzyk, do Wetliny aż do Cisnej, gdzie jesteśmy o zmroku.

Wędzarnia przy Bacówce pod Honem
29,30.10.16, Sobota i Niedziela. Niko wraca z samego rana z racj, że jedyny Bus w stronę Sanoka jedzie o 5.54. Wstałem, żeby zobaczyć jaka pogoda będzie o poranku, jednak okazała się niezbyt zachęcająca, dlatego wróciłem zalegać do śpiwora. Fajnie nam się wspólnie wędrowało, szkoda że tak krótko, może następnym razem w zimie się uda? Postanawiam weekend spędzić w Bacówce pod Honem, odpocznę dwa dni, a później pójdę w góry - zapowiadają śnieg, na to liczę.


Oczywiście pospacerowałem po okolicznym lesie rozpoznając kolejne zakątki, znam tutejsze ścieżki jeleni, wiem którędy chodzą aby wyjść na polanę. Idąc na Hon spotkałem lisa, który szedł przez chwilę w moim kierunku, ale odbił w las i tyle go było widać. Poza tym staram się pomóc w pracach dookoła schroniska na ile możliwości pozwalają np. układam drewno na opał na zimę.




31.10.16, Poniedziałek. Patrząc przez okno, widać, że na Łopienniku całkiem zimowe warunki. Spakowałem ze sobą wszystko, myślę że będę nocował dzisiaj pod Rawkami. Pokierowałem się asfaltem w stronę Dołżycy aby stamtąd złapać okazję, jakoś tu łatwiej. Po chwili zatrzymał się samochód jadący do Smerka - super. Nie jest późno, będzie kilka godzin łażenia. Zakupiłem w sklepie kilka batonów  i o 11.00 byłem już na żółtym szlaku w kierunku Wetlińskiej. W dolinach lekko przyprószone, natomiast w górach zapowiada się całkiem śnieżnie.


Nie ma widoczności, ale już wielokrotnie przekonałem się, że warto iść, może akurat się prze pogodzi? Wielokrotnie idę tym szlakiem, znam go doskonale. Wychodząc na połoninę faktycznie warunki są zimowe, czuję się jakbym zaczynał wędrówkę od nowa, z racji czegoś nowego, innej pogody. W końcu tyle czasu czekałem na zimę, jest śniegu ponad kostki, lekki mróz i ciągle sypie.




Zakładam okulary, śnieg mnie nie razi i nie sypie mi do oczu. Na szlaku tylko kilka ludzi, większość ludzi wybiera krótką drogę do Chatki Puchatka i z powrotem. W środku robię przerwę i wypijam termos gorącej, słodkiej herbaty. Otrzepuję się ze śniegu bo jestem cały zasypany. Czeka mnie teraz szybkie zejście do Berehów. Po kilku minutach jednak przepogadza się i powoli chmury znikają, szkoda że już kawałek zszedłem - zatrzymuję się i obserwuję co się dzieje.

Wychodzi słońce a chmury ze szczytów leniwie odpuszczają, robi się prawie słonecznie. Ostatni dzień października, modrzewie wyróżniają się swoją złotą barwą pośród innych drzew. Gdy mocniej przymrozi, wtedy zgubią swoje igliwie. Do Przełęczy Wyżniańskiej mam tylko 3 km, idę asfaltem, aby na zachód słońca wdrapać się na Małą Rawkę. W drodze do góry widać jak słońce oświetla Caryńską i tworzy się ładny kontrast pomiędzy śniegiem a ciemnymi chmurami.


Całkiem mocno wieje i jest sporo śniegu. Czekam popijając herbatę co się dzieje i obserwuję. Spędziłem na szczycie 40minut, trochę zmarzłem. Nagle przyszła chmura i mgła, zrobiło się ciemno, mimo to było wcześniej kilka pięknych przebłysków w oddali.Większość ludzi tylko przechodziła, mało kto zatrzymywał się, aby podziwiać widoki. Zacząłem schodzić do schroniska, gdzie spotkałem ludzi którzy nocują pod Honem, zapytałem czy mogę się zabrać i w ten sposób niespodziewanie zjawiłem się ponownie w Cisnej.


01.11.16, Wtorek. Zima postępuje, bez wątpienia śniegu przybywa. Jak najszybciej chcę w góry. Na śniadanie gorący żurek, który da energii na kilka pierwszych godzin. Pierwotnie próbuję łapać stopa do Wetliny, ale że para która się zatrzymała jedzie aż do Wołosatego, zabieram się z nimi. Zmienię w takim razie plan i pójdę na Tarnicę a gdzie dalej - to zależy od warunków.  Na szlaku czapy śniegu spadają z drzew, jedna spadła centralnie przed moimi oczami, mam nadzieję że to nie czas na roztopy.

Wyżej oczywiście mróz i brak widoczności, na Tarnicy można powiedzieć pustki, kilka osób. Wieje delikatny wiatr, dlatego siedzę na ławeczce w oczekiwaniu na poprawę warunków. Chwilami nie ma nikogo, jestem sam, tak jeszcze chyba nie miałem w tym miejscu. Na tle krzyża robię pamiątkowe zdjęcie z ludźmi którzy mnie odwieźli.
  

Czasu jest jeszcze mnóstwo, a na zmianę warunków się nie zapowiada. Wybieram powrotną drogę do Ustrzyk przez Szeroki Wierch. Tutaj to dopiero zawiało śniegu, widać że tylko kilka osób szło przede mną, miejscami jest do kolan śniegu, szlak jest zdecydowanie trudny. Śmiało taki odcinek można by iść w rakietach, fajnie jakby całe Bieszczady tak zasypało jak w tym miejscu. Niżej na granicy lasu mokry, topniejący śnieg i dodatnia temperatura. Zbliżając się do Ustrzyk śniegu już w ogóle nie ma, pozostała godzina do zmroku, myślę że spróbuję złapać stopa, a jak mi się nie poszczęści do przenocuję tutaj. Finalnie znowu wracam do swojego bieszczadzkiego domu - Bacówki pod Honem. Dopiero byli wszyscy zdziwieni jak kolejny raz wróciłem, twierdząc że będę za kilka dni...


02.11.16, Środa. Leniwy i deszczowy dzień. Podjechałem do Wetliny do schroniska Pod Wysoką Połoniną. Stwierdziłem, że nie ruszam się stąd, podoba mi się tutaj. W cieple świetlicy czytam sobie o historii Bieszczad, o Goprze i akcjach ratunkowych oraz inne przyrodnicze książki. Daję szansę butom, niech przeschną trochę, nareszcie jutro ubiorę w pełni suche. Jestem sam w wieloosobowym pokoju, to dopiero wypocznę, tymczasem za oknem mocno pada i nie zanosi się na poprawę.

03.11.16, Czwartek. Pogodny dzień, może dzisiaj zobaczę niepowtarzalny widok? Informuję Tomka, iż niewykluczone że jeszcze wrócę, bo nie wiem gdzie dziś zanocuję. O 9.00 częstotliwość samochodów jadących w stronę Ustrzyk to jedno na kilka minut. W dodatku miejscowi najrzadziej się zatrzymują. Na stopa najczęściej zabierają turyści, którą znają tutejszą sytuację z transportem oraz ludzie, którzy sami podróżują autostopem. Mi zatrzymała się rodzinka, z którą spotkałem się w schronisku.



Wysiadłem na Wyżniańskiej i poszedłem zielonym szlakiem na Caryńską. Jest mroźno, momentami przejdzie przelotna fala śniegu. To niesamowita jaka "przepaść" jest pomiędzy ilością śniegu na dole i na górze. Na szczycie szlak nie jest przetarty, a ślady szybko zasypuje zawiewa śnieg. Zdobyłem szczyt dla zasady i zacząłem schodzić, gdyż wiatr strasznie dokuczał. W połowie zejścia zaczęło przebłyskiwać słońce, szczególnie ciekawie to wygląda kiedy przez promienie słoneczne przechodzi fala sypiącego śniegu.

W schronisku pod Rawkami przegryzłem krakersy, wypiłem resztę herbaty, uzupełniłem nową i poszedłem ku górze. Chyba rekordowo szybko wszedłem na górę, bo zajęło mi to niecałe 40 minut. Ale co się dziwić, kondycja mi na to pozwala. Ostatnie kilka kroków i wyłania się przede mną widok na Słowację i Ukrainę. Chmury są na tyle wysoko, że pomiędzy horyzontem a chmurami tworzy się jasny pas światła, momentami towarzyszą temu promienie słoneczne.


Rozłożyłem się, ubrałem kurtkę, rękawiczki, wyjąłem termos i zacząłem robić zdjęcia. Zdecydowanie to najlepszy widok podczas tej wyprawy. Zmarznięte drzewa aż po horyzont i ładne światło do zdjęć. Wygląda to tak, jakby miał być już zachód, a dopiero po 14.00. Ludzie zatrzymują się i pytają czy często tak czatuję i robię zdjęcia, odpowiadam że nie, ale teraz warunki teraz tego ode mnie wymagają. Odpowiedzieli, że podziwiają mnie z powodu mrozu i zimnego wiatru i poszli w dół. Spotkałem też parę, która była na Tarnicy we wtorek. Na Rawce spędziłem ponad godzinę czasu, wypiłem cały termos herbaty - jakby we mnie wsiąkła na obecnym mrozie. Tutaj warto wrzucić pod rząd kilka zdjęć.




Z Wielkiej Rawki zrezygnowałem, postanowiłem, że wrócę tzw. działem do Wetliny, do schroniska. Już myślę o napoju rozgrzewającym, który wypiję jak zajdę. Podczas schodzenia zauważam, że nadchodzą chmury ze śniegiem, także barwnego zachodu słońca pewnie nie będzie. Szlak tylko początkowo jest mocno zasypany, kawałek niżej ścieżka już jest wydeptana i idzie się przyjemnie. Co jakiś czas obracałem się, aby zobaczyć zachodzące słońce nie oświetla Rawek, ale obyło się bez ciekawego spektaklu. Nastała szaruga, a ja szybciej zacząłem iść w dół, spotkałem tylko dwie sarny w borówczyskach.

Ten szlak to jeden z tych, który nie jest doceniany a widokowo jak dla mnie jest świetny. Wyszedłem z lasu, zostało mi 20 minut asfaltem do schroniska - nie lubię tego odcinka, który trzeba pokonać ulicą. Jak sobie obiecałem wypiłem grzane wino, dokańczając lekturę ze wczoraj. Wieczór spędziliśmy na jadalni rozmawiając o Bieszczadach i nie tylko wraz z Tomkiem i rodzinką przebywającą w schronisku. Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy...

04.11.16, Piątek. Dzisiaj na spokojnie, moja wędrówka bieszczadzka powoli dobiega końca, postanawiam nazbierać trochę tarniny na syrop i nalewkę. Przed 9.00 wsiadam w busa i za kilka minut wysiadam w Kalnicy. Zapowiada się pochmurny dzień, ale z licznymi przejaśnieniami. Powoli idę wzdłuż Wetlinki w poszukiwaniu oblepionych drzew tarniną. Teraz powinna być najlepsza, gdyż natura przemroziła owoce i nie powinny być zbyt cierpkie. W Jawrocu trwa zrywka drzewa.


Patrzę też na retorty, które wyglądają jakby nadal pracowały, jednak nigdy nie widziałem aby tutaj dymiły. Zbieram owoce do siatki, przechodząc z jednego miejsca do drugiego szukając to coraz dorodniejszego miejsca. Na polanie pomiędzy krzewami ślady żerowania dzików. Kolce, wiatr i niska temperatura utrudniają zbieractwo, przemarzają mi dłonie. Nazbierałem już sporo, czas na przerwę w schronisku na Jaworcu. Od listopada schronisko przejął nowy gospodarz, trwają ogólne prace porządkowe i remontowe, na sali jest ciepło, pali się w kominku.

Posiedziałem z godzinkę, pogadaliśmy, przejrzałem album ze zdjęciami i poszedłem dalej na zbiory, jednak nie chciało mi się długo zbierać. Postanowiłem wracać, na tym można powiedzieć, że zakańczam bieszczadzką wędrówkę. Na skrzyżowaniu w Kalnicy zatrzymuje się pierwsze jadące auto i tym sposobem po chwili znajduję się w Dołżycy. Tutaj dosłownie przesiadka, bo od razu zatrzymał się Pan Leśnik jadący do Cisnej. Wyszło słońce - zostawiłem plecak w schronisku i udałem się na górkę z widokiem na stok Łopiennika. Znów zapowiadają zmianę pogody, mają nadejść deszcze i odwilż. Mi to pasuje i tak zostaję tutaj dwa dni, a w poniedziałek wracam do domu.


05,06.11.16, Sobota i Niedziela. Tak jak w poprzedni weekend zostaję w Bacówce pod Honem, odpocznę w bieszczadzkiej atmosferze przed powrotem do domu. Tutejsze schronisko to mój drugi dom. Będąc w Bieszczadach, mnóstwo czasu spędzam tutaj. Jest ciepło, żeby się nie nudzić przebiegłem się kilka kilometrów. Później zrobiłem sobie porządne ognisko, które przeważnie robię na pożegnanie się z górami, do następnego razu. Przy ognisku posiedziałem kilka godzin...
W nocy zaczęło padać i tak padało do czasu aż wyjechałem z Bieszczad. Pomyślałem, że spakuję się za w czasu, w końcu przyjechałem z dwoma plecakami, bo chciałem mieć ubrania do przebrania, które cały czas przebywały w schronisku.


07.11.16, Poniedziałek. Zjadłem jajecznicę, wypiłem malinową herbatę i zjechałem w dół na przystanek. O 9.00 wyjechałem z Cisnej z nadzieją, że zdążę w Sanoku na kolejnego busa. Dosłownie wysiadłem z jednego i wsiadłem do drugiego busa jako ostatni, kilkadziesiąt sekund i nie zdążyłbym. Trasa minęła bardzo szybko i o godzinie 14.00 byłem już w domu.


Tak minęły trzy tygodnie, przynajmniej miałem trochę towarzystwa podczas tej wędrówki. Chciałbym z tego miejsca podziękować Robertowi i Ewie z Bacówki pod Honem za standardowe ciepło, atmosferę i nieocenioną pomoc. Jesteście właściwymi ludźmi, na właściwym miejscu.

Udało mi się zrealizować plan, nawet spełniła się pogoda, niezależna ode mnie. Chciałem żeby zastała mnie zima i się udało. Najważniejsze, że nie było deszczowych dni i nie musiałem moknąć na szlaku.

Do tej pory unikałem poruszania się autostopem, jednak w Bieszczadach jest to bardzo dobra opcja do przemieszczania się. Większość ludzi, którzy zabierali mnie na podwózkę to turyści, którzy przyjechali na weekend lub na kilka dni w Bieszczady. Podczas rozmowy byli mocno zdziwieni, kiedy oznajmiałem, że jestem już dwa tygodnie i przede mną jeszcze tydzień.

Kolejny wyjazd w Bieszczady planuję w grudniu, jak nastaną mrozy i zima która mnie w pełni usatysfakcjonuje.

Więcej zdjęć w galerii:
https://goo.gl/photos/iLBi29xhsGttqWuG8

wtorek, 29 listopada 2016

21 dni w Bieszczadach - część 1

Zacznę od kilku słów po dłuższej przerwie od wrzucania czegokolwiek na bloga. Czas to przerwać i zacząć uzupełniać zaległości, których jest naprawdę dużo. Działo się u mnie dużo, nie próżnowałem...


17.10.16, Poniedziałek. Wyjazd w Bieszczady postanowiłem już wcześniej. Padło akurat na drugą połowę października, jesień a w zasadzie jej powolny koniec. Nie tylko ja spóźniłem się z bieszczadzką jesienią - trzeba przyjechać w pierwszych dniach października, wtedy jest nieograniczona ilość barw na bieszczadzkich buczynach.



Tak się złożyło, że Mr. Wilson też mniej więcej w tym terminie obrał Bieszczady, stąd też zmówiliśmy się, że trochę razem powędrujemy i pokażemy sobie wspólnie ciekawe miejsca.  W poniedziałek spotkaliśmy się w Lesku i pojechaliśmy wspólnie do Cisnej do Bacówki pod Honem.






Po tym, jak przepakowałem rzeczy z plecaka zjedliśmy pyszny żurek i pojechaliśmy doglądnąć wypału węgla drzewnego w Woli Michowej, to chyba największy wypał i skład w Bieszczadach. Udaliśmy się dalej przez Smolnik do Mikowa oglądając tutejsze gospodarstwa, nie wszędzie ktoś mieszka. Już pierwszego dnia poczułem bieszczadzkie błoto, wdepnąłem i zanurzyłem cały but. Jest już ciemno, rozpalamy ognisko, jemy kolacje popijając grzane wino. Nocujemy w pięknym, jesiennym klimacie.


18.10.16, Wtorek. Rankiem, po śniadaniu lasem kierujemy się na Chryszczatą. Nie jestem pewien czy trafię, ale udaje się. Na tej wysokości panuje lekka mgła i silny wiatr, który powoli przechodzi. W lesie jest jeszcze zielono, ale na koronach drzew widać prawdziwą jesień. Przy wiacie robimy przerwę na ciepłą herbatkę i schodzimy stromym zejściem na Jeziorko Bobrowe, po drodze wypatrując grzybów, jednak nie jest zbyt obficie.




Przy jeziorku całkiem jesiennie, spokojnie i cicho do chwili aż zerwał się wiatr. Ruszamy na Huczwice, zaglądamy do chatki bo nie byłem jeszcze w środku. Jest całkiem dobrze, czysto, nazbierane drewno. Zaglądamy na pobliską polanę, gdzie jest ogromne stanowisko zimowitów jesiennych. Po drodze zaglądamy jeszcze do kamieniołomu, jest ogromny i naprawdę robi wrażenie, tylko dziwne że jest na granicy rezerwatu. Na Gołoborzu dominuje złoty i pomarańczowy kolor. Próbujemy szukać kryształu w Rabiańskim potoku, ale z mizernymi efektami.

Mamy jeszcze trochę czasu do zmroku, próbujemy to wykorzystać. Idziemy na polanę, z myślą że zobaczymy jakąś zwierzynę, jednak tym razem nie było nam to dane. Ściemnia się, idziemy nocować do bazy Rabe. Nie zastajemy nikogo, jest za to mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, tym razem nie ma drewna. Zbieramy coś w okolicy i standardowo rozpalamy ogień, przygotowujemy jakąś zupkę, grzanki, kiełbaskę i pijemy ciepłą herbatę.

Nie spotkaliśmy dzisiaj żadnych turystów, absolutny spokój. Co najlepsze nie wiemy do końca gdzie jutro będziemy chodzić, wszystko planujemy na bieżąco przy okazji zdając się na pogodę. Noc naprawdę cicha i ciepła, nawet myszy w ścianach nie przeszkadzały. Chmury przeszły, jest szansa jutro na pogodny dzień.


19.10.16, Środa. Wyspałem się jak w domu na miękkim materacu. Jest słonecznie i rześko. Mamy duże zapasy jedzenia ze sobą, po obfitym śniadaniu ruszamy do Mikowa przez przełęcz Żebrak, gdzie mamy zostawiony samochód. Droga jest wspaniała do jazdy rowerem, do marszu niekoniecznie, choć zmieniające się kolory za każdym zakrętem ułatwiają drogę. Artur znalazł po drodze dorodną kanie, którą zabraliśmy oraz dostrzegł czaplę w potoku, jednak szybko się spłoszyła. Przekąsiliśmy jeszcze po dzikim, słodkim i czerwonym jabłku prosto z drzewa, nazbieraliśmy kilka bulw topinamburu i ruszyliśmy spokojnie samochodem w kierunku Cisnej.


Po drodze jednak zatrzymujemy się kilkukrotnie, żeby przyjrzeć się z bliższa jak żyją tutaj ludzie. W Smolniku kupuję naturalny dżem malinowo-borówkowy. Oglądamy jeszcze tutejszy, odremontowany kościół. Przy rzece Osława zbieramy radiolaryt i kwarc, będzie do krzesiwa i na półkę w domu. W Woli Michowej także oglądamy odremontowany kościółek i jedziemy jeszcze na Połoninę Caryńską, bo w miarę przetarły się chmury.



Podchodzimy najszybszym, zielonym szlakiem, w połowie drogi przez niebo prześwitują piękne i wyraźne promienie słoneczne. Widać jak też z oddali idą w naszym kierunku ciemne chmury. Liczyliśmy może na jakiś zachód słońca tego dnia, jednak z czasem przychodzi mgła ograniczająca widoczność, zaczyna mocniej wiać, dlatego schodzimy tą samą ścieżką.



Udajemy się do do Bacówki pod Honem z myślą o gorącym gulaszu. Ten dzień był wyjątkowo krótki, za to wieczór długi w sam raz na odpoczynek. Spontanicznie padła decyzja na następny dzień, udajemy się w worek bieszczadzki.


20.10.16, Czwartek. Budzimy się z optymistycznym nastawieniem na dzisiejszy dzień, jest pogodnie. Szybko się pakujemy, na śniadanie jajecznica i w drogę. Po 10.00 jesteśmy na torfowiskach niskich w Tarnawie Niżnej. Spacerujemy wyznaczonymi alejkami, zataczając pętle. Mnóstwo przebarwiającej się borówki bagiennej na czerwono, w lesie bagno zwyczajne i różnorodność wszelakich mchów m.in ciekawy torfowiec magellański o czerwonej barwie. Występuje tutaj naturalny bór sosnowy, tak jak na innych torfowiskach niskich. Spotkałem też nową dla mnie roślinę - modrzewnica europejska.


Poza tym piękny, późno-jesienny widok na stoki Bukowego Berda i Halicza. Pracownicy PN odchwaszczają torfowiska z niechcianych roślin takich jak brzoza. Udajemy się dalej, na parkingu w Bukowcu zostawiamy samochód, przepakowujemy plecak zabierając tylko potrzebne rzeczy i kierujemy się do źródeł Sanu. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do cmentarza w Beniowej, któremu towarzyszą ogromne lipy, z których spadają ostatnie liście. Będąc na miejscu, można trochę poczuć historię tego miejsca, to niesamowite uczucie. Stare groby, pordzewiałe, wykrzywione krzyże oraz ruiny po cerkwi. Wyobrażam sobie, jak wygląda to latem, kiedy wszystko jest zarośnięte. Ścieżka odbija teraz w las, zaczyna się błoto. Spotykamy grupę rowerzystów i kilka turystów, z którymi mijamy się na szlaku.

Ciekawostką jest, że rośnie tutaj mnóstwo świerka, który w Bieszczadach nie jest zbyt pospolity. Na ścieżce udało nam się wypatrzeć kilka tropów niedźwiedzia, ale niezbyt dużego, resztę tropów zadeptali turyści. Idąc widać linię kolejową po ukraińskiej stronie, nawet przejechał jeden pociąg - to ciekawe doznanie, jakby przenieść się w zupełnie inną krainę. Idąc można napotkać mnóstwo śladów obecności bobra - powycinane drzewa i ogromnych rozmiarów tamy, rozlewiska.


Docieramy do Sianek, do grobowca Hrabiny, gdzie kapliczka została odbudowana parę lat temu. Oglądamy pozostałości po dworach, zarośnięte i zasypane piwnice, dookoła rośnie mnóstwo barwinka. Tutaj też chwila przerwy na herbatkę i batona i ruszamy dalej. Pozostało nam 30' do źródła Sanu, droga się trochę dłuży a jeszcze trzeba wrócić. Po wyjściu na polanę widać Sianki po ukraińskiej stronie, gdzie wieś jest nadal zamieszkała. U nas to wyludnione i niezamieszkałe miejsce od 47' roku. Zza drzew wychodzi grupa strażników granicznych, którzy idą w las na patrol. Nareszcie - dotarliśmy, jednak rodzi się pytanie, gdzie ten ogromny i potężny San?






Otóż źródło to małe wydrążenie w ziemi pod drzewkiem, z którego delikatnie sączy sie woda, którą można przykryć kapeluszem. Nie ukrywam swojego zdziwienia, robię pamiątkowe zdjęcia w tym miejscu. To najdalszy punkt wysunięty na południe, w który można iść, bo jest jeszcze Opołonek ale tam niestety nie można pójść. Artur poszedł, ja klikam zdjęcia, zaraz go dogonię.




Jest po 15.00, przed nami parę godzin powrotnej drogi. Jednak droga powrotna przemija w zaskakująco szybkim tempie, robimy tylko jedną przerwę. Wracamy trochę inną drogą, jednak wiele tym nie skracamy. Przyjemnie się nam rozmawia, utrzymujemy dobre tempo. Ku naszemu zdziwieniu widzimy jak ludzie idą jeszcze w kierunku źródła, a powoli robi się ciemno. Kiedy docieramy do samochodu robi się już ciemno. To był intensywny dzień, a jeszcze czeka nas kilkadziesiąt minut marszu po zmroku w błocie, gdyż zamierzamy spać w Dydiówce.

Błoto jest naprawdę konkretne, nigdy nie widziałem metrowych kolein, naprawdę. W chatce nie ma nikogo. W środku jest dużo śmieci i nie ma drewna, zbyt dużo przypadkowych ludzi wie o tym miejscu, co temu nie sprzyja. Rozgościliśmy się i rozpaliliśmy małe ognisko na zewnątrz, z racji braku wiatru. To był intensywny dzień, więc porządnie się najadłem i ogrzałem przy ognisku. Poczytaliśmy jeszcze trochę zapisków z zeszytów, przypomniałem sobie nasz wpis sprzed dwóch lat jak tu byliśmy, był dobry klimat. Jak to zwykle bywa myszy zaczynają swoją obecność, kiedy człowiek chce iść spać. Na zewnątrz piękne gwieździste niebo...

21.10.16, Piątek. Jak się okazuje, wstajemy całkiem późno, bo po 9.00 - budzi nas straż graniczna, ale to normalne w tym miejscu. Dzień zaczynamy od pójścia po opał - wystarczy wrócić się kilkadziesiąt metrów ścieżką, gdzie na granicy lasu są uschnięte buki. Przynieśliśmy trzy porządne kłody, część porąbaliśmy.





Dzisiaj nam się nigdzie nie śpieszy, okolica ku temu sprzyja. Na śniadanie smażona kania, ale to jest dobre. Posprzątaliśmy w chatce trochę pustych butelek plastikowych i ruszyliśmy w drogę. Po drodze jednak napotkaliśmy obfitość bukwi, którą postanowiliśmy nazbierać i tak zeszło nam około godzinę. Spod dwóch buków nazbieraliśmy dwie siateczki orzeszków, kto to teraz będzie łupał?





Po wyjściu z lasu jedziemy na pokazową zagrodę żubrów do Mucznego, jednak żubry są daleko na obserwacje. Zatrzymujemy się jeszcze przy muzeum wypału węgla drzewnego, gdzie jest pokazana retorta w nowoczesnym i starym stylu, tzw. mielerz, gdzie drewno było układane w stosy, zasypywane ziemią i dopiero podpalane. Decyzja zapadła, że udajemy się na Otryt. Samochód zostawiamy w Dwerniku i niebieskim szlakiem pniemy się do góry. Robi się ciemno, w połowie drogi zaczyna kropić, rozdzielamy się i narzucam sobie szybkie tempo, żeby nie moknąć.

W Chacie spokojnie, jednak jest jeszcze wcześnie, kilka osób spotkaliśmy na szlaku, kilka osób ma jeszcze dotrzeć wieczorem. Miejsce staje się co raz bardziej atrakcyjne i przybywa tu więcej ludzi. Wieczorem następuje integracja przy kominku i tak mija wieczór w cieple ogniska. Ponoć jutro ma padać, więc wcześniej stwierdziliśmy, że jutro tu zostajemy.


22.10.16, Sobota. W nocy wiał silny wiatr zwiastujący zmianę pogody. Faktycznie pada deszcz, jest szaro i ponuro, nie widać Wetlińskiej z balkonu. Mimo to stwierdzam, że przejdę się po okolicy trochę, taki las też ma swój urok. W lesie znalazłem ogromną soplówkę jodłową na bukowej kłodzie.  Trafił się też podgrzybek, którego zabrałem ze sobą. Niestety podczas zmieniania baterii w aparacie, jedną zgubiłem, nie zauważyłem jak wypadła. Nie pospacerowałem długo, Artur zajął się obieraniem bukwi. Z Łukaszem poszliśmy pozbierać trochę drewna do kominka i do pieca w kuchni.

Do schroniska nagle przyszły tłumy, na szczęście nie zostają na noc. Około 30 osób, szybko chwytają za gitary, wyciągają butelki i zaczynają śpiewać. Po półtorej godziny ruszyli w swoje strony i nastał spokój. Zaczęło się kucharzenie, dzisiaj będzie zupa ogórkowa, barszcz biały i kilka rodzai pizz, kto powiedział, że mamy głodować? Zupa wyszła lekko kwaśna, całkiem rozgrzewająca, barszcz z podgrzybkiem również niczego sobie. O zupach krążyły opowieści na szlaku, jak to pachnie w chacie. Wieczorem kilka wersji pizzy, nawet wegetariańska.

W podobnym gronie jak dnia wczorajszego siedzimy przy kominku, planujemy rankiem zrobić zdjęcie grupowe. Na zewnątrz chmury ustępują, pięknie widać drogę mleczną, jednak nie trwa to długo, chmury ponownie przychodzą, jest całkiem rześko. Porządnie się najadłem, cały dzień leniuchowania i jedzenia. Jest dużo siły na następny dzień.




23.10.16, Niedziela. Wstajemy tuż po siódmej, jest rześka i słoneczna pogoda, zapowiada się dobry dzień. Przegryzamy szybkie śniadanie, udaje nam się zrobić z ekipą zdjęcie grupowe i schodzimy do Dwernika. Słońce oświetla las, widać jak z dolin uchodzi mgła, to świetny widok. W dolinie przymrozek, to co lubię.
Dzisiaj udajemy się na Krywe i Tworylne, w sam raz aby zagospodarować cały dzień. Samochód zostawiamy przy zakazie wjazdu i ruszamy.



Pogoda się utrzymuje, robi się cieplej jest przed 10.00. Poznaję już tutejsze drogi, byłem wiosną w Krywem. Początkowo do cerkwi prowadzi błotnista i rozjeżdżona droga, potem wchodzimy na polanę, gdzie jest dużo wygodniejsza ścieżka. Trudno sobie to wyobrazić, ale w tej dolinie jeszcze mieszkają ludzie. Po drodze spotykamy fotografa z Czech czatującego w krzakach na zwierzynę, jednak nic nie udało mu się dostrzec z powodu myśliwych. Dookoła mnóstwo śladów żubrów i innej zwierzyny.


Dolina jest przepiękna o każdej porze roku, to miejsce ma niepowtarzalny klimat. Cień potężnych drzew pada na cerkiew, tworząc mroczną aurę. Krótka przerwa i ruszamy ścieżką dydaktyczną na Tworylne, kolejne dzikie i nieznane mi miejsce. Znak pokazuje, że ścieżka nie jest oznaczona, ale nie jest trudno trafić. Droga bardzo mokra i błotnista, do tego atakują nas strzyżaki. Miejscami trzeba wybrać dobre miejsce do przejścia, żeby nie wpaść w błoto.


Z jednej strony otacza nas młody las leszczynowy, z drugiej strony urwisko i płynący San. Kwitnie tutaj sporo jarzmianki większej. Czeka nas przeprawa przez większy potok. Artur jakoś przebiega, ja natomiast wybieram inną opcję i przesuwam się lekko po leżącej kłodzie obejmując ją udami. Po chwili docieramy na miejsce, zza górki mamy widok na ogromną polanę, widać też nowo postawioną ambonę.




Docieramy na cmentarz, gdzie zachowało się tylko kilka nagrobków, w niektórych krzyże są odremontowane i postawione na nowo, gdyż poprzednie zostały zniszczone...  Próbujemy odnaleźć teraz ruiny po cerkwi, dzwonnicę i inne. Latem, kiedy jest bujna roślinność może mogłoby być to trudne. Przed nami ogromne pole topinamburu, największe jakie do tej pory widziałem.



Ciężko sobie wyobrazić jak wyglądało to miejsce kilkadziesiąt lat temu. Zawalone, zarośnięte piwnice, pozostałości po stajni dworskiej, mnóstwo drzew owocowych i drzew takich jak lipa czy klon jawor, które kiedyś sadzono przy domu. Dojście do dzwonnicy jest utrudnione z powodu trzcinowiska i rozlewiska bobrów, niestety trzeba wrócić się i obejść z drugiej strony. Na pewno poznaliśmy tylko mały ułamek tego, co kryje w sobie ta dolina pełna historii.


Czas wracać, trasa powrotna mija o wiele szybciej, tym bardziej że mamy sporo wspólnych tematów do rozmowy. Opuszczając już dolinę Krywego, spotykamy dwójkę ludzi z pełnymi plecakami. Trasa zajęła na spokojnie zajęła nam 5 godzin. Udajemy się na nocleg do Bacówki pod Honem, czas zjeść porządny obiad. Ambitnie myślimy o wschodzie słońca, chcemy udać się na Rawki. Jednak pogoda nie zachęca i idziemy spać z powrotem.



24.10.16. Poniedziałek. Dzisiaj krótki dzień, po południu przyjeżdża do mnie na kilka dni Niko, trochę połazimy. Tymczasem póki jest czas, udajemy się w dolinę Łopienki. Idziemy odwiedzić bazę Łopienkę - jeszcze tam nie byłem, całkiem dobre miejsce do noclegu z tą uwagą, że wokół były tropy niedźwiedzi. Cisza i brak tłumów z braku pogody.


Przed 12.00 kończymy wspólne bieszczadowanie, Artur jedzie w okolice Soliny a ja zostaję pod Honem.  W międzyczasie znajduję sobie zajęcie, zanim przyjedzie Niko. Wieczory coraz dłuższe, więc zrobiliśmy sobie ognisko planując jutrzejszy dzień. Przyjeżdżając w Bieszczady tak często staram się nie śpieszyć i nie gonić, tylko na bieżąco planować kolejne dni biorąc pod uwagę jaka będzie pogoda i gdzie warto pójść. Decyzja zapadła, czerwony szlak do Smerka na rozgrzewkę.



Więcej zdjęć w galerii: https://goo.gl/photos/iLBi29xhsGttqWuG8
Część druga niebawem...