17.10.16, Poniedziałek. Wyjazd w Bieszczady postanowiłem już wcześniej. Padło akurat na drugą połowę października, jesień a w zasadzie jej powolny koniec. Nie tylko ja spóźniłem się z bieszczadzką jesienią - trzeba przyjechać w pierwszych dniach października, wtedy jest nieograniczona ilość barw na bieszczadzkich buczynach.
Tak się złożyło, że Mr. Wilson też mniej więcej w tym terminie obrał Bieszczady, stąd też zmówiliśmy się, że trochę razem powędrujemy i pokażemy sobie wspólnie ciekawe miejsca. W poniedziałek spotkaliśmy się w Lesku i pojechaliśmy wspólnie do Cisnej do Bacówki pod Honem.
Przy jeziorku całkiem jesiennie, spokojnie i cicho do chwili aż zerwał się wiatr. Ruszamy na Huczwice, zaglądamy do chatki bo nie byłem jeszcze w środku. Jest całkiem dobrze, czysto, nazbierane drewno. Zaglądamy na pobliską polanę, gdzie jest ogromne stanowisko zimowitów jesiennych. Po drodze zaglądamy jeszcze do kamieniołomu, jest ogromny i naprawdę robi wrażenie, tylko dziwne że jest na granicy rezerwatu. Na Gołoborzu dominuje złoty i pomarańczowy kolor. Próbujemy szukać kryształu w Rabiańskim potoku, ale z mizernymi efektami.
Mamy jeszcze trochę czasu do zmroku, próbujemy to wykorzystać. Idziemy na polanę, z myślą że zobaczymy jakąś zwierzynę, jednak tym razem nie było nam to dane. Ściemnia się, idziemy nocować do bazy Rabe. Nie zastajemy nikogo, jest za to mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, tym razem nie ma drewna. Zbieramy coś w okolicy i standardowo rozpalamy ogień, przygotowujemy jakąś zupkę, grzanki, kiełbaskę i pijemy ciepłą herbatę.
19.10.16, Środa. Wyspałem się jak w domu na miękkim materacu. Jest słonecznie i rześko. Mamy duże zapasy jedzenia ze sobą, po obfitym śniadaniu ruszamy do Mikowa przez przełęcz Żebrak, gdzie mamy zostawiony samochód. Droga jest wspaniała do jazdy rowerem, do marszu niekoniecznie, choć zmieniające się kolory za każdym zakrętem ułatwiają drogę. Artur znalazł po drodze dorodną kanie, którą zabraliśmy oraz dostrzegł czaplę w potoku, jednak szybko się spłoszyła. Przekąsiliśmy jeszcze po dzikim, słodkim i czerwonym jabłku prosto z drzewa, nazbieraliśmy kilka bulw topinamburu i ruszyliśmy spokojnie samochodem w kierunku Cisnej.
Poza tym piękny, późno-jesienny widok na stoki Bukowego Berda i Halicza. Pracownicy PN odchwaszczają torfowiska z niechcianych roślin takich jak brzoza. Udajemy się dalej, na parkingu w Bukowcu zostawiamy samochód, przepakowujemy plecak zabierając tylko potrzebne rzeczy i kierujemy się do źródeł Sanu. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do cmentarza w Beniowej, któremu towarzyszą ogromne lipy, z których spadają ostatnie liście. Będąc na miejscu, można trochę poczuć historię tego miejsca, to niesamowite uczucie. Stare groby, pordzewiałe, wykrzywione krzyże oraz ruiny po cerkwi. Wyobrażam sobie, jak wygląda to latem, kiedy wszystko jest zarośnięte. Ścieżka odbija teraz w las, zaczyna się błoto. Spotykamy grupę rowerzystów i kilka turystów, z którymi mijamy się na szlaku.
Docieramy do Sianek, do grobowca Hrabiny, gdzie kapliczka została odbudowana parę lat temu. Oglądamy pozostałości po dworach, zarośnięte i zasypane piwnice, dookoła rośnie mnóstwo barwinka. Tutaj też chwila przerwy na herbatkę i batona i ruszamy dalej. Pozostało nam 30' do źródła Sanu, droga się trochę dłuży a jeszcze trzeba wrócić. Po wyjściu na polanę widać Sianki po ukraińskiej stronie, gdzie wieś jest nadal zamieszkała. U nas to wyludnione i niezamieszkałe miejsce od 47' roku. Zza drzew wychodzi grupa strażników granicznych, którzy idą w las na patrol. Nareszcie - dotarliśmy, jednak rodzi się pytanie, gdzie ten ogromny i potężny San?
Otóż źródło to małe wydrążenie w ziemi pod drzewkiem, z którego delikatnie sączy sie woda, którą można przykryć kapeluszem. Nie ukrywam swojego zdziwienia, robię pamiątkowe zdjęcia w tym miejscu. To najdalszy punkt wysunięty na południe, w który można iść, bo jest jeszcze Opołonek ale tam niestety nie można pójść. Artur poszedł, ja klikam zdjęcia, zaraz go dogonię.
Jest po 15.00, przed nami parę godzin powrotnej drogi. Jednak droga powrotna przemija w zaskakująco szybkim tempie, robimy tylko jedną przerwę. Wracamy trochę inną drogą, jednak wiele tym nie skracamy. Przyjemnie się nam rozmawia, utrzymujemy dobre tempo. Ku naszemu zdziwieniu widzimy jak ludzie idą jeszcze w kierunku źródła, a powoli robi się ciemno. Kiedy docieramy do samochodu robi się już ciemno. To był intensywny dzień, a jeszcze czeka nas kilkadziesiąt minut marszu po zmroku w błocie, gdyż zamierzamy spać w Dydiówce.
Błoto jest naprawdę konkretne, nigdy nie widziałem metrowych kolein, naprawdę. W chatce nie ma nikogo. W środku jest dużo śmieci i nie ma drewna, zbyt dużo przypadkowych ludzi wie o tym miejscu, co temu nie sprzyja. Rozgościliśmy się i rozpaliliśmy małe ognisko na zewnątrz, z racji braku wiatru. To był intensywny dzień, więc porządnie się najadłem i ogrzałem przy ognisku. Poczytaliśmy jeszcze trochę zapisków z zeszytów, przypomniałem sobie nasz wpis sprzed dwóch lat jak tu byliśmy, był dobry klimat. Jak to zwykle bywa myszy zaczynają swoją obecność, kiedy człowiek chce iść spać. Na zewnątrz piękne gwieździste niebo...
21.10.16, Piątek. Jak się okazuje, wstajemy całkiem późno, bo po 9.00 - budzi nas straż graniczna, ale to normalne w tym miejscu. Dzień zaczynamy od pójścia po opał - wystarczy wrócić się kilkadziesiąt metrów ścieżką, gdzie na granicy lasu są uschnięte buki. Przynieśliśmy trzy porządne kłody, część porąbaliśmy.
Dzisiaj nam się nigdzie nie śpieszy, okolica ku temu sprzyja. Na śniadanie smażona kania, ale to jest dobre. Posprzątaliśmy w chatce trochę pustych butelek plastikowych i ruszyliśmy w drogę. Po drodze jednak napotkaliśmy obfitość bukwi, którą postanowiliśmy nazbierać i tak zeszło nam około godzinę. Spod dwóch buków nazbieraliśmy dwie siateczki orzeszków, kto to teraz będzie łupał?
Po wyjściu z lasu jedziemy na pokazową zagrodę żubrów do Mucznego, jednak żubry są daleko na obserwacje. Zatrzymujemy się jeszcze przy muzeum wypału węgla drzewnego, gdzie jest pokazana retorta w nowoczesnym i starym stylu, tzw. mielerz, gdzie drewno było układane w stosy, zasypywane ziemią i dopiero podpalane. Decyzja zapadła, że udajemy się na Otryt. Samochód zostawiamy w Dwerniku i niebieskim szlakiem pniemy się do góry. Robi się ciemno, w połowie drogi zaczyna kropić, rozdzielamy się i narzucam sobie szybkie tempo, żeby nie moknąć.
W Chacie spokojnie, jednak jest jeszcze wcześnie, kilka osób spotkaliśmy na szlaku, kilka osób ma jeszcze dotrzeć wieczorem. Miejsce staje się co raz bardziej atrakcyjne i przybywa tu więcej ludzi. Wieczorem następuje integracja przy kominku i tak mija wieczór w cieple ogniska. Ponoć jutro ma padać, więc wcześniej stwierdziliśmy, że jutro tu zostajemy.
22.10.16, Sobota. W nocy wiał silny wiatr zwiastujący zmianę pogody. Faktycznie pada deszcz, jest szaro i ponuro, nie widać Wetlińskiej z balkonu. Mimo to stwierdzam, że przejdę się po okolicy trochę, taki las też ma swój urok. W lesie znalazłem ogromną soplówkę jodłową na bukowej kłodzie. Trafił się też podgrzybek, którego zabrałem ze sobą. Niestety podczas zmieniania baterii w aparacie, jedną zgubiłem, nie zauważyłem jak wypadła. Nie pospacerowałem długo, Artur zajął się obieraniem bukwi. Z Łukaszem poszliśmy pozbierać trochę drewna do kominka i do pieca w kuchni.
Do schroniska nagle przyszły tłumy, na szczęście nie zostają na noc. Około 30 osób, szybko chwytają za gitary, wyciągają butelki i zaczynają śpiewać. Po półtorej godziny ruszyli w swoje strony i nastał spokój. Zaczęło się kucharzenie, dzisiaj będzie zupa ogórkowa, barszcz biały i kilka rodzai pizz, kto powiedział, że mamy głodować? Zupa wyszła lekko kwaśna, całkiem rozgrzewająca, barszcz z podgrzybkiem również niczego sobie. O zupach krążyły opowieści na szlaku, jak to pachnie w chacie. Wieczorem kilka wersji pizzy, nawet wegetariańska.
23.10.16, Niedziela. Wstajemy tuż po siódmej, jest rześka i słoneczna pogoda, zapowiada się dobry dzień. Przegryzamy szybkie śniadanie, udaje nam się zrobić z ekipą zdjęcie grupowe i schodzimy do Dwernika. Słońce oświetla las, widać jak z dolin uchodzi mgła, to świetny widok. W dolinie przymrozek, to co lubię.
Dzisiaj udajemy się na Krywe i Tworylne, w sam raz aby zagospodarować cały dzień. Samochód zostawiamy przy zakazie wjazdu i ruszamy.
Dolina jest przepiękna o każdej porze roku, to miejsce ma niepowtarzalny klimat. Cień potężnych drzew pada na cerkiew, tworząc mroczną aurę. Krótka przerwa i ruszamy ścieżką dydaktyczną na Tworylne, kolejne dzikie i nieznane mi miejsce. Znak pokazuje, że ścieżka nie jest oznaczona, ale nie jest trudno trafić. Droga bardzo mokra i błotnista, do tego atakują nas strzyżaki. Miejscami trzeba wybrać dobre miejsce do przejścia, żeby nie wpaść w błoto.
Z jednej strony otacza nas młody las leszczynowy, z drugiej strony urwisko i płynący San. Kwitnie tutaj sporo jarzmianki większej. Czeka nas przeprawa przez większy potok. Artur jakoś przebiega, ja natomiast wybieram inną opcję i przesuwam się lekko po leżącej kłodzie obejmując ją udami. Po chwili docieramy na miejsce, zza górki mamy widok na ogromną polanę, widać też nowo postawioną ambonę.
Docieramy na cmentarz, gdzie zachowało się tylko kilka nagrobków, w niektórych krzyże są odremontowane i postawione na nowo, gdyż poprzednie zostały zniszczone... Próbujemy odnaleźć teraz ruiny po cerkwi, dzwonnicę i inne. Latem, kiedy jest bujna roślinność może mogłoby być to trudne. Przed nami ogromne pole topinamburu, największe jakie do tej pory widziałem.
Ciężko sobie wyobrazić jak wyglądało to miejsce kilkadziesiąt lat temu. Zawalone, zarośnięte piwnice, pozostałości po stajni dworskiej, mnóstwo drzew owocowych i drzew takich jak lipa czy klon jawor, które kiedyś sadzono przy domu. Dojście do dzwonnicy jest utrudnione z powodu trzcinowiska i rozlewiska bobrów, niestety trzeba wrócić się i obejść z drugiej strony. Na pewno poznaliśmy tylko mały ułamek tego, co kryje w sobie ta dolina pełna historii.
Czas wracać, trasa powrotna mija o wiele szybciej, tym bardziej że mamy sporo wspólnych tematów do rozmowy. Opuszczając już dolinę Krywego, spotykamy dwójkę ludzi z pełnymi plecakami. Trasa zajęła na spokojnie zajęła nam 5 godzin. Udajemy się na nocleg do Bacówki pod Honem, czas zjeść porządny obiad. Ambitnie myślimy o wschodzie słońca, chcemy udać się na Rawki. Jednak pogoda nie zachęca i idziemy spać z powrotem.
24.10.16. Poniedziałek. Dzisiaj krótki dzień, po południu przyjeżdża do mnie na kilka dni Niko, trochę połazimy. Tymczasem póki jest czas, udajemy się w dolinę Łopienki. Idziemy odwiedzić bazę Łopienkę - jeszcze tam nie byłem, całkiem dobre miejsce do noclegu z tą uwagą, że wokół były tropy niedźwiedzi. Cisza i brak tłumów z braku pogody.
Przed 12.00 kończymy wspólne bieszczadowanie, Artur jedzie w okolice Soliny a ja zostaję pod Honem. W międzyczasie znajduję sobie zajęcie, zanim przyjedzie Niko. Wieczory coraz dłuższe, więc zrobiliśmy sobie ognisko planując jutrzejszy dzień. Przyjeżdżając w Bieszczady tak często staram się nie śpieszyć i nie gonić, tylko na bieżąco planować kolejne dni biorąc pod uwagę jaka będzie pogoda i gdzie warto pójść. Decyzja zapadła, czerwony szlak do Smerka na rozgrzewkę.
Więcej zdjęć w galerii: https://goo.gl/photos/iLBi29xhsGttqWuG8
Część druga niebawem...
No i pięknie, zdjęcia w pełni oddają klimat ukazywanych miejsc :)
OdpowiedzUsuńDzięki za wspólne wędrowanie i do zobaczenia ponownie na szlaku :)
OdpowiedzUsuńKozackie foty :)
OdpowiedzUsuń