piątek, 20 października 2017

Zlot reconnet jesienny 06-08.10.17

No i nastał czas na kolejne spotkanie, zlot jesienny reconnet w Bieszczadach, który miałem przyjemność organizować. Miejsce to baza Rabe tuż przy Rabiańskim potoku. Frekwencja od początku stawała pod znakiem zapytania, finalnie pojawiło się kilka osób z forum oraz kilku turystów ze szlaku.


W Bieszczady przyjechałem w czwartek, dzień wcześniej. Jak w większości razu zawitałem do Bacówki pod Honem, gdzie od dwóch tygodni gospodarzą nowi dzierżawcy. Po południu zaczęło padać, towarzyszył temu bardzo silny wiatr, jednak wybrałem się do lasu zobaczyć jak mają się jesienne kolory w lesie. Nocą przyjechał Ryszard, po czym zaplanowaliśmy kolejny dzień.
Piątek w samo południe zjawiliśmy się na miejscu zastając pustą bazę. W środku pojawiła się meblościanka, jest teraz gdzie pochować sprzęt kuchenny. Ja zająłem się zbieraniem mniejszego i większego drewna na ognisko, a Ryszard rozpoczął gotowanie, które skończył dopiero po zlocie.

Leniwie oczekiwaliśmy pierwszych, niewiadomych zresztą uczestników, kto się pojawi a kto nie. W międzyczasie co chwila pada przelotna mżawka, co dodaje tylko uroku obecnej jesieni. W lesie dominuje żółto-zielony kolor, jednak barwy te ciągle się zmieniają. Po południu dotarł Pasikonik, SmileOn i Niszka. W międzyczasie na piecu powstała sałatka i barszcz biały na żeberkach oraz smażone kotleciki. Powoli zaczynał się wieczór i dalsze gotowanie


Dołączyła się do nas trzyosobowa ekipa z okolic Głogowa, która przyszła tutaj na nocleg z Chryszczatej, wieczór spędzamy łącznie w osiem osób. Jest ciepło, palimy w kominku, popijamy herbatkę jest tak jak być powinno.

Kolejnego dnia nieśmiało słońce zaczęło się przebijać, w południe odwiedziła nas wycieczka, pełen autobus z leśniczymi, po chwili pojechali dalej - frekwencja zdecydowanie dopisała. W ciągu dnia każdy zajął się swoim światem, tymczasem Ryszard nadal gotował. Powstały steki z brokułami w sosie, smażone oscypki w panierce z żurawiną i cały gar kwaśnicy z mięsem i ziemniakami. Pasikonik wystrugał tymczasową łychę i szpatułkę a w międzyczasie nas wszystkich naszkicował... Z okolicznych lasów przybyła Kasia włóczęga a pod wieczór pojawił się Wilson "werbując" do nas ze szlaku Jolę, Asię i Marka. Po zmroku przybyła także czwórka turystów, którzy są na kursie survivalu. Obawiałem się jak to będzie z jedzeniem a wyszło jak zawsze - wszystkiego było za dużo, głód nam zdecydowanie nie groził! Wieczorem usmażone zostały rydze, które w lesie rosną w niesamowitej ilości, wystarczy wybierać tylko te młode, lepsze okazy.

Wieczór i noc spędzamy w środku, nikt nie spał na zewnątrz. Niebo się przetarło i pojawiły się gwiazdy i delikatny przymrozek. Posprzątaliśmy dokładnie bazę - niedziela jak to niedziela, czas śniadań, pakowań oraz powrotu - przynajmniej dla niektórych, bo spora część z nas nadal zostawała w Bieszczadach. Sporo rzeczy w przenośni ginęło, a tak naprawdę zmieniało tylko swoje położenie, jeśli coś zgubiłeś, jest w twojej kieszeni. A jeśli ktoś Ci naostrzył nóż zaraz się skaleczysz i będziesz opatrywany...


Zastanawiałem się nad frekwencją zlotu, od początku nie było szału w dodatku kilka osób przed terminem odpadło, jednak nie musi być nas wielu aby się spotkać z powodzeniem i dobrze spędzić czas w świetnym miejscu przyrodniczym. Było kameralnie i niczego nam nie brakowało. Zrobiliśmy jak zawsze zdjęcie grupowe i rozeszliśmy się w swoje strony... Był to pierwszy zlot w domu, jakkolwiek to interpretując. Dzięki Wam za kolejne spotkanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz