121 Dzień, przystanek Przejazdowo
To właśnie z tego przystanku 4 miesiące temu zaczęliśmy naszą wędrówkę...
121 dni marszu, ponad 3500 km pieszo dookoła Polski. Najpierw wzdłuż
granicy Rosji, Litwy, Białorusi, Ukrainy, po czym Słowacja - Beskidy,
Tatry, Czechy - Sudety i Karkonosze; dalej wzdłuż Niemiec a na końcu
wybrzeże Bałtyku... Ale od początku...
|
Finał |
|
Początek plażą |
Pierwotnie naszą trasę
zaczęliśmy z Bieszczad 7 marca, jednak po pięciu dniach brodzenia w
śniegu po kolana wróciliśmy do domów, przemyśliwając sytuację. W sumie
już w górach podjęliśmy decyzję, że skoro wracamy to za dwa dni trzeba
ruszyć z innego miejsca wzdłuż innej granicy. Padło na okolice Gdańska w
kierunku wschodnim. Musieliśmy wybrać północ Polski, akurat jak
dotrzemy ponownie w Bieszczady to śnieg stopnieje, kolejną niewiadomą
były Tatry.
|
Gdzieś przy kamieniołomie |
|
Podmokła Puszcza Romincka |
16 marca zaczęliśmy nasz marsz, najpierw Mierzeją
Wiślaną po czym omijając Zalew zaczęliśmy z Fromborku granicę z Rosją,
gdzie od razu zaczęły się pierwsze kontrole straży granicznej. Ta
granica zdecydowanie była najnudniejsza z wyjątkiem Puszczy Rominckiej.
Dużo nadłożyliśmy tutaj kilometrów, bo ciężko było iść równo, w miarę
wzdłuż granicy. Kolejna granica z Litwą, gdzie kilka dni mamy spokój z
kontrolami straży.
|
Sasanka w Puszczy Augustowskiej |
Dzielimy sobie każdy odcinek trasy na granicę wzdłuż
której idziemy. Przeszliśmy przez Puszcze Augustowską, gdzie
odwiedziliśmy kolejny trójstyk granic, po czym zaczęliśmy iść wzdłuż
Białorusi. Przy tej granicy jest najdalej wysunięty punkt Polski na
wschód. Nasza droga przebiega w większości przez asfaltowe, kamieniste,
żwirowe, piaszczyste, polne i leśne podłoże, jednak byliśmy na to
przygotowani. Odwiedziliśmy na trasie Białowieski Park Narodowy.
|
Bug |
|
Puszcza Białowieska |
|
Bieszczady, w drodze na Przełęcz Bukowską |
Po 31 dniach dotarliśmy na trójstyk granic z Ukrainą i Białorusią przy
Bugu. Granica z Ukrainą była naszą ostatnią, po czym miał się zacząć
zupełnie nowy etap wędrówki czyli Góry. Momentami, tam gdzie się da
idziemy wzdłuż rzeki, w większości jednak najbliższymi drogami. Kilka
dni później docieramy do miejsca, gdzie Bug wypływa z Ukrainy, to też
był jeden z naszych punktów kontrolnych. Za Przemyślem zaczęło się
Pogórze Przemyskie, dokładnie Kalwaria Pacławska zapoczątkowała etap
górski.
|
Krzemieniec |
Dalej zaczęły się już znane tereny czyli Bieszczady i kolejny
punkt do zaliczenia czyli źródła Sanu. Tym sposobem skończyły się
notoryczne kontrole straży granicznej, z naszych obliczeń wyszło, że
mieliśmy łącznie około 120 kontroli, na co straciliśmy około półtorej
dnia
.
Na Krzemieniec - trójstyk granicy z Ukrainą i Słowacją
dotarliśmy po 49 dniach. Udało się i prawie cały śnieg na granicznym
szlaku stopniał, bo około 300 metrów szliśmy po zalegających, ubitych
płatach śniegu. Dzień później z Roztok Górnych zjeżdżamy do Bacówki pod
Honem w Cisnej, gdzie zaplanowaliśmy naszą drugą przerwę na regenerację i
odpoczynek. Niesamowite jakie uczucie towarzyszy człowiekowi, kiedy po
50 dniach marszu zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy nawet w połowie
naszej trasy a zaczynamy góry czyli najbardziej wymagający odcinek.
Zdecydowanie przygraniczne tereny Bieszczad i Beskidu Niskiego były
najbardziej dzikie na całej naszej trasie - w ciągu 4 dni marszu
spotkaliśmy tylko dwóch ludzi.
|
Tatry w kierunku Wołowca |
W Tatry dotarliśmy późnym
wieczorem 14 maja, gdzieś w Tatrach wypadał nasz półmetek wędrówki.
Planowo tak mniej więcej zakładaliśmy. Tutaj również mieliśmy szczęście,
bo od 15 maja otwierane są zimowe szlaki, które szybko są wydeptywane. W
ostatnim czasie stopniało też dużo śniegu, co umożliwiło nam drogę
granią, czerwonym szlakiem. Odpuściliśmy Rysy, tam potrzebne było
doświadczenie, raki i czekany, warunki były nie najlepsze. Kolejne pasmo
to Beskid Żywiecki i słynna Babia Góra. Tego dnia było słonecznie i
dosyć parno, z daleka było widać jak nad Babią wisi chmura. Na szczycie
gęsta mgła i silny wiatr który prawie nami przewracał.
|
Wiatr, Babia Góra |
Skończyliśmy Słowacką granicę i przy trójstyku z Czechami rozpoczęliśmy
najdłuższy odcinek graniczny 796 km. Już mamy prościej bo możemy bez
problemu przechodzić przez granicę i wyznaczać nasz własny szlak. Za
krótkim Beskidem Śląskim upuszczamy Beskidy i na kilka dni schodzimy z
gór, do czasu aż zaczną się Sudety, które są o wiele mniej wymagające.
Czerwiec zaczynają się pierwsze dni z ostrym, letnim słońcem. Po
przejściu przez Góry Opawskie dużo jest odcinków kiedy idziemy po równym
terenie. Zdecydowanie bardziej dzikie tereny przy granicy z Czechami to
Kotlina Kłodzka, Masyw Śnieżnika, gdzie mieliśmy największą ulewę i
burzę na trasie.
|
Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych |
Kolejne z ciekawszych miejsc to Park Narodowy Gór
Stołowych, po czym przeszliśmy w Karkonosze. Jeśli chodzi o góry, to
zdecydowanie najwięcej ludzi było w Karkonoszach, tym bardziej że
trafiliśmy jakiś długi weekend. Po przejściu kolejnego pasma górskiego
zostało kilka dni po równym terenie do trójstyku granicy z Niemcami.
Dotarliśmy tam po 95 dniach marszu. Nie będą nam się już śniły po nocach
biało-czerwone betonowe słupki graniczne z Czechami i Słowacją. Już praktycznie wiemy, że się uda. Przyśpieszamy nieco tempo marszu,
robimy więcej kilometrów w ciągu dnia.
|
Nocleg nad Odrą |
Maszerujemy najbliższymi drogami
wzdłuż Nysy Łużyckiej przez Bory Dolnośląskie, Krajobrazowy Park Łuk
Mużakowa, aż docieramy do miejsca gdzie Nysa wpływa do Odry. Dwa dni
szliśmy po niemieckiej stronie ścieżką rowerową wzdłuż rzeki.
Zobaczyliśmy też ujście Warty, zdobyliśmy kolejny najdalej wysunięty
punkt Polski na zachód. Zaczęliśmy się zbliżać do Bałtyku coraz bliżej.
Pocisnęliśmy więc około 47 kilometrów w stronę Nowego Warpna, gdzie
kolejnego dnia chcieliśmy przeprawić się przez Zalew Szczeciński. Wiał
wiatr, mało kto wypływał na drugą stronę zalewu, więc okazji nie
złapaliśmy. Dogadaliśmy się ze Zbyszkiem, który swoim małym jachtem
przeprawił nas na drugą stronę. Półtorej godziny płynęliśmy na
bujających falach. Tutaj emocje były większe jak podczas niedźwiedzi w
Bieszczadach. W Świnoujściu podeszliśmy pod granicę polsko-niemiecką,
robiąc pamiątkowe zdjęcie przy obelisku.
|
Woliński Park Narodowy, klify |
|
Zachodzące słońce |
Wybrzeże - ostatni
odcinek, nawet nie wiemy ile nam dokładnie kilometrów zostało, ale z
każdym krokiem coraz mniej. Wyspa Wolin i Woliński Park Narodowy, tutaj
można zobaczyć największe klify z plażą, gdzie leżą ogromne kamienie. W
Międzywodziu musieliśmy zrobić dzień przerwy, nadwyrężyłem śródstopie z
powodu tak długiego marszu bez podeszwy w bucie. Następnego dnia jest
lepiej, jednak wiem że do końca sytuacja się nie poprawi. Idziemy plażą
po ubitym piasku, lasem albo ścieżką rowerową. Omijamy wszystkie kanały
rzeczne i porty.
|
Obumarły ols na wydmach w Słowińskim Parku |
W Ustce musieliśmy ominąć poligon wojskowy nadkładając
kilometry po asfalcie. Myśleliśmy, że nad morzem będzie najgoręcej,
jednak wcale tak nie jest. Temperatura jest idealna, do tego wieje
zachodni wiatr w plecy. Nocujemy bezpośrednio na plaży lub w lesie.
Ostatni na naszej trasie Słowiński Park Narodowy przechodzimy plażą,
gdzie trafiamy na konkretną burzę pomiędzy Bałtykiem a jeziorem Gardno.
Pozostał nam jeszcze Hel - w jedną stronę idziemy pieszo, pod kopiec
Kaszubów. Jednak z powrotem, żeby nie nadkładać kilometrów wracamy
busem. Czasami zdarzało nam się korzystać z autostopu, żeby podjechać do
sklepu czy na nocleg, jednak zawsze wracaliśmy i kontynuowaliśmy marsz z
tego samego miejsca. Do przejścia pozostało nam tylko Trójmiasto, które
przeszliśmy najszybszą drogą.
15 lipca, około 21.30 dotarliśmy
na przystanek Przejazdowo, skąd zaczęliśmy marsz w kierunku wyspy
Sobieszewskiej a przez Mierzeję Wiślaną...
Podziękowania przede
wszystkim dla Bacówka PTTK pod Honem w Cisnej za wsparcie i ogólną pomoc
na szlaku podczas naszej wędrówki. Byliście od początku do końca!
Dziękujemy też wszystkim ludziom spotkanym, którzy nas przenocowali, pomogli, wskazali drogę drogę...
4 miesiące marszu to dobry sprawdzian dla sprzętu który się ze sobą
zabrało. Zniszczyliśmy tylko buty, reszta ponownie dobrze się
sprawdziła. Powstało kilka pomysłów co zmienić w swoim ekwipunku, ale to
drobnostki. Przeszliśmy przez 11 województw, 10 parków narodowych.
Zobaczyliśmy najdalej wysunięte punkty Polski na północ, południe,
wschód i zachód. Byliśmy na wszystkich trójstykach z graniczącymi
państwami. Najniższa temperatura na szlaku wyniosła -6 stopni, natomiast
najwyższa około 35 stopni, w ciągu takiego dnia wypiłem 6 litrów
płynów. Najwięcej w ciągu dnia przeszliśmy 47 km a najdłużej szliśmy
około 13 godzin w górach. Mieliśmy każdą pogodę: konkretna burza z
mniejszym lub większym deszczem albo gradem, po czym pojawiała się
tęcza, kilkudniowa mgła, silny wiatr utrudniający drogę, trafiliśmy też
na wiosenną śnieżycę.
|
Słowiński Park Narodowy |
Nabyliśmy nowe, cenne doświadczenie. W
międzyczasie powstało kilka nowych pomysłów na wędrówkę. Czas
zregenerować się, odpocząć i ogarnąć sprzęt na kolejny szlak. To była
naprawdę długa trasa pod względem czasu i kilometrów. Sukcesem
długodystansowego szlaku jest odpowiednie nastawienie i odpowiednio
dobrany ekwipunek na plecach... Że tak wstać jutro po prostu i nigdzie
nie iść?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz