niedziela, 31 grudnia 2017

Inwersja w Gorcach - 06-07.12.17

Obserwowałem pogodę kilka dni, kiedy w końcu jest jakaś szansa na przejaśnienie, na słoneczny dzień. Nie tak dawno wróciłem z Gorców, wiedziałem że jest sporo śniegu, a w międzyczasie jeszcze dosypało. Przekładając wyjazd z dnia na dzień, w końcu zebrałem się i pojechałem. Planowałem podjechać do Szczawy, skąd przez Gorc zajść na Turbacz, kolejnego dnia zataczając pętle wrócić z powrotem na Gorc. Robiłem podobną trasę  kiedyś zimą. Finalnie wyszło zupełnie inaczej...


Przed 12.00 jestem na czarnym szlaku, początkowo droga prowadzi zmrożonym i śliskim asfaltem, w lesie okazuje się, że szlak zupełnie nie jest przetarty. Nie ma zbyt dużej widoczności, jest środek tygodnia - zapowiadają się pustki w górach, ale to dobrze. Idąc co raz wyżej, jest znacznie więcej śniegu. Okiść na drzewach robi wrażenie i dodaje aury jak na prawdziwą zimę nastało. Idę spokojnie, bo robię po drodze zdjęcia, i tak jeśli zajdę gdzieś na nocleg to jak już będzie ciemno.

Na polanie Świnkówka jestem przed 14.00, na takiej wysokości jest po kolana śniegu a w niektórych miejscach ponad metr. W takiej sytuacji byłem już pewien, że na Turbacz na pewno nie zajdę, pomyślałem o jakiejś alternatywie, zatem ruszyłem dalej w stronę wieży widokowej. Po przejściu polany, w lesie stwierdziłem że to nie jest najlepszy pomysł. Jest późno, wieje silny wiatr, zaczął sypać śnieg i nadeszła mgła, bo przestałem widzieć co jest przede mną na polanie.

Zabrałem ze sobą namiot na wypadek gdybym miał polegać tylko na sobie i spać w lesie, jednak idealną alternatywą tego dnia okazała się chatka z piecem, z drewnem. Zawróciłem i po chwili ogrzewałem się już w chatce, myśląc cały czas o kolejnym dniu i planie na szlak, skoro są takie warunki. Najpierw rozpakowałem się, dopiero po chwili rozpaliłem w piecu. Nabrałem sporo śniegu, który topiłem w garnkach na herbatę i co jakiś czas dokładałem do pieca słuchając trzasku drewna. Wiedziałem, że tego dnia nikt nie już nie przyjdzie, także miałem absolutny spokój. Nawet myszy nie harcowały po ścianach. Spokojna, bardzo ciepła noc.


Poranek leniwy, nie chciało mi się zebrać. Taki przyjemny wypoczynek w ciszy, jednak robiło się jasno. Wychodząc przed chatkę widok okazał się niesamowity, w dolinie mgła a na horyzoncie widok na Tatry. Przekąsiłem coś szybko, wypiłem kubek herbaty, wrzuciłem wszystko do plecaka i udałem się na wieżę widokową do której miałem niecały kilometr.






Przez noc moje ślady całkowicie zasypało, ciekawie to wygląda, wychodząc na zewnątrz. Droga do wieży wymagająca w śniegu po kolana, narzuciłem szybkie tempo, nie wiedząc jak długo potrwa cały spektakl mgieł i chmur.





Wychodząc na wieżę, okazało się że całe Podhale i Pieniny toną we mgle, a za nimi widoczne jest całe pasmo Tatr. Dookoła wyłaniały się wieże widokowe m.in na Radziejowej, Lubaniu, Mogielicy, Koziarzu. Idealnie było widać wyróżniającą się Babią Górę. Mgły co chwila zmieniały swoją postać, w niektórych miejscach zanikały po czym znowu się pojawiały. Co chwila zmieniałem kierunek w którym fotografowałem.


Na wieży spędziłem lekko ponad godzinę czasu. Wiatr był umiarkowany, kilka stopni poniżej zera, więc było bardzo przyjemnie. Przy takich widokach lekkie odczucie zimna nie byłoby wcale dokuczliwe. Myślałem, że dopiero jutro będzie inwersja podczas wschodu i/lub zachodu słońca, jednak obecnie tym bardziej mi to na rękę.




Około 11.00 zacząłem wracać tą samą drogą, po swoich śladach w idealnie słonecznej aurze w zasypanym lesie przez śnieg. Nie śpieszno mi, mam mnóstwo czasu, mogę spacerować i chłonąć las... Wracając spotkałem dwóch turystów, którzy ucieszyli się na mój widok, dlatego że choć trochę dalej będzie przetarty szlak. Mieli w planie latać dronem nad okolicznym lasem. Niżej, szybkim krokiem zmierzam przez Nową Polanę do Szczawy.



Po drodze pomyliłem szlak ze ścieżką zrywkową, bo tak śnieg zawiał moje ślady, jednak szybko się zorientowałem - to pewnie z emocji po tak udanym poranku. Tak jak poprzedniego dnia cała droga po asfalcie w zacienionej dolinie jest oblodzona, wolnym tempem pomagając sobie kijkami docieram do skrzyżowania z główną drogą.




Przepakowuję plecak i próbuję łapać stopa w kierunku Zabrzeża, a dalej do Nowego Sącza. Po pięciu minutach zatrzymał się samochód jadący prosto do Nowego Sącza. po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie, dostałem na drogę do domu dwa pączki i chleb - bo pewnie jestem zmęczony po dwóch dniach w górach... Przesiadka i tym sposobem przed 16.00 jestem z powrotem w domu. Czasami plan pozostaje tylko planem a warunki atmosferyczne wszystko weryfikują.

Warto być odpowiednio przygotowanym i umieć odszukać alternatywę w razie jakiegoś niepowodzenia na szlaku. Niespodziewane sytuacje powodują niezapomniane przygody, tak jak było w tym przypadku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz