piątek, 7 grudnia 2012

Wisła - marsz na 50 km - 20.07.2012

Pomyślałem, że wrzucę jakąś archiwalną wyprawę, oto ona. Pisałem na bieżąco, podczas odpoczynków.

Jestem w domu, jest godzina 6:20, wychodzę. Moja trasa to: dojść do Okulic, potem kierować się na północny-zachód do rzeki "Raba", następnie iść wzdłuż nurtu rzeki na północ aż do Wisły, gdzie Raba ma swoje ujście. Mam ze sobą jedynie litr wody, menażkę, nóż, podkładkę i świder oraz busolę.

Doszedłem już do lasu, gdzie droga będzie wiele ciekawsza. Nazbierałem kilka sztuk owoców borówki czarnej i maliny właściwej, oraz więcej owoców jeżyny fałdowanej. Po drodze trafiłem też na jabłoń dziką, więc nazbierałem kilkanaście sztuk jabłek. Zostawiam wszystko w plecaku. Jak będę głodny i spragniony to coś zjem, bo jeszcze długa droga przede mną. Tymczasem kieruję się na Okulice.


Jestem w Okulicach, wybrałem kierunek marszu na północny-zachód z lekką przewagą na zachód. Łąkami i polami mam do przejścia około 4-5 km, aż dojdę do Raby.





Jestem na wale od Raby, zebrałem trochę owoców jeżyny popielicy, 
powoli zaczynam odczuwać ból nóg, lecz odpocznę kiedy dojdę do celu - Wisły. Pogoda jest słoneczna, myślę że temperatura waha się w granicach 25°C - 30°C. Wieje wiatr, co jakiś czas przejdzie jakaś niegroźna chmura, wody i owoców mam jeszcze sporo. Po drodze widziałem 2 lisy, sarnę, bażanta - wszystko kilka metrów przede mną.



Osiągnąłem cel - doszedłem do Wisły. Poziom wody jest bardzo niski, odkąd byłem spadł o 1,5m. Zamierzam rozpalić ognisko, wypić ciepły kompot z owoców, zjeść trochę jabłek, osuszyć ubrania i stopy, przygotować się do drogi powrotnej, która będzie wiodła ulicami. Zrobił się większy wiatr, mniej słońca. 



Wszystko już zrobiłem, zgasiłem ognisko, spakowałem się odpowiednio. Jeszcze ściągnę buty na kilkanaście minut, zmoczę nogi i ruszę prosto do domu. Zostało mi mało wody, ale napiłem się przed chwilą. Ruszam prosto do domu.



Pozostało mi do Brzeska około 8 km. Wody brakło mi 2 km temu, jednak poprosiłem w sklepię o litr wody o zaspokoiłem pragnienie. Strasznie bolą mnie stopy, są nagrzane od skarpetek, butów i asfaltu. Na prawej stopie mam duży pęcherz dlatego idę jeszcze kilka km, następnie wracam już samochodem. Przepakowuję plecak i idę dalej.



Doszedłem do przystanku, gdzie kończy się moja trasa. Przeszedłem 45 km (+/- 2 km). Na lewej stopie również mam duży pęcherz. Podsumowując wypiłem 1,3 litra wody, nie udało mi się rozpalić ogniska metodą świdra ręcznego z powodu silnego wiatru na otwartej przestrzeni, który uniemożliwił to w 100%. Użyłem więc awaryjnego źródła ognia jakie mam zawsze ze sobą - zapalniczka.



Będąc w domu stwierdziłem, że dobrze zrobiłem kończąc tą podróż w taki sposób. Trzeba znać swoje umiejętności i możliwości fizyczne i psychiczne a także poznać granice swojego sprzętu, kiedy już zawodzi - w tym przypadku buty, stare, o cienkiej podeszwie - trudno, innych nie mam. Od plecaka bolały mnie plecy w jednym miejscu. Bardziej wygodnie nie da się go wyregulować, więc nosiłem go na różne sposoby.
Ogółem jestem zadowolony, (jednak nie w 100%) ponieważ naprawdę wiele się nauczyłem podejmując takie wyzwanie bez wcześniejszych treningów marszowych. Głód był najmniejszym problemem, jedno jabłko to były 3-4 małe ugryzienia, za każdym kolejnym już nie chciało się jeść, niektóre były gorzkie, kwaśne, trafiały się słodkie. Woda była większym problemem, ale największym buty, skarpety, stopy i na końcu plecak.

Dzisiaj, niecałe 5 miesięcy później stwierdzam, że muszę to poprawić. Na lipiec zaplanuję sobie trasę jednodniową, która będzie wynosić około 60 km. Tym razem wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, ze będzie to łatwe... Zobaczymy jak będzie. Już się nie mogę doczekać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz