poniedziałek, 9 grudnia 2013

15-17.11.13 - Mogielica (1170 m.n.p.m), Gorc (1228 m.n.p.m)



To mój pierwszy prywatny wyjazd w góry. Poprzednie dwa razy były w pewnym sensie służbowe, za czasów jak należałem do Związku Strzeleckiego „Strzelec” OS-W. Relacja szczegółowa, bo chcę aby szczególnie utkwiła mi w pamięci. Kolejne może będą mniej szczegółowe, przynajmniej tak postaram się pisać. Spróbuję też w ciągu najbliższego czasu uzupełnić w galerii dokładniej etapy trasy, czyli nazwę polany, może szczyty które widać….

Pomysł na wyjazd w Gorce pojawił się gdy tylko zobaczyłem wątek na forum. Obserwowałem temat, żeby cały czas być na bieżąco, bo co kilka dni coś się zmieniało. Początkowo ekipa wypadu miała być zupełnie inna. W środę dwa dni przed wyjazdem okazało się, że Tresor nie jedzie z powodu pracy. Mieliśmy jechać we dwóch z Brzeska, dlatego stwierdziłem, że też nie pojadę tym razem i na pewno będzie jeszcze niejedna okazja. Dalej obserwowałem forum, bo ciekawił mnie rozwój wydarzeń. W czwartek, zobaczyłem że z całej ekipy jedzie tylko jedna osoba – niszka, miła dziewczyna z którą poznałem się na zlocie. W tym momencie uznałem, że będzie to idealna okazja na sfotografowanie dużej liczby gatunków grzybów, roślin, okolic i lasu z powodu spokojnego tempa marszu, bez niczyjej presji jak to może być w przypadku kilku osób. 

Zobaczyłem na rozkład jazdy, czas pociągów zgadzał się z planowanym czasem wyjazdu niszki z Krakowa, dlatego spontanicznie zdecydowałem, że jadę! Napisałem do niszki, byliśmy wcześniej w kontakcie i po szybkiej rozmowie ustawiliśmy się na dworcu PKP o 11.40.

 Spotkaliśmy się trochę później, od razu zostałem zapoznany z planem trasy ustalonej przez niszkę i zapytany czy mi to pasuje. Od razu powiedziałem, że dostosowuje się całkowicie do wszystkiego, czyli trasa, przerwy w drodze, nocleg… Powodem tej decyzji było to, że gdzie byśmy nie pojechali i tak będzie pięknie, bo to są Góry – nasze, polskie Góry. Po 13.00 wsiedliśmy do autobusu do Limanowej. niszka doskonale przez cały wyjazd ogarniała trasę. Wysiedliśmy na skrzyżowaniu w Dobrej i zostaliśmy podwiezieni samochodem do Jurkowa dzięki pasażerce autobusu. Dzięki temu oszczędziliśmy kilka kilometrów asfaltową drogą… Droga minęła mi bardzo szybko z powodu dość płynnej rozmowy, głównie na temat wyjazdu i bushcraftu. Wysiedliśmy na skrzyżowaniu, wstąpiliśmy do sklepu i od tego czasu zaczął się marsz, kilkanaście minut przed zachodem słońca.

 Zabrałem ze sobą śpiwór, plandekę, karimatę, sznurek, menażkę, apteczkę, 1,5l wody, 5 bułek, kiełbasę, orzechy włoskie, bukwie, mąkę na kilka podpłomyków i przyprawy. Moim celem było przede wszystkim poznanie nowych gatunków grzybów, zebranie nowych hubek a najbardziej z pniarka obrzeżonego, którego nigdy nie spotkałem i nie widziałem na żywo ; odpoczynek i spędzenie czasu w nowym, pozytywnym towarzystwie, z kimś innym niż na co dzień. Ograniczenie żywnościowe o którym napiszę potem i sprawdzenie swojej kondycji, lekki plecak. Zapoznanie się z nowym terenem, tylko pierwiastkiem pięknej natury Polski.

Idąc ulicą tuż przy drodze napotkaliśmy śliwki, różę, uszaki, wrośniaki i maliny. Chyba zrozumiałem się idealnie z niszką w kwestii fotografii. Czyli zatrzymujemy się wtedy kiedy każdy z nas będzie chciał, dlatego miałem łatwiej podczas całej trasy. Nagle zorientowaliśmy się, że nie ma nigdzie żadnego mostu którym mamy przejść, więc wróciliśmy się. Most i zakręt był przy samej drodze tuż przy sklepie. Pół godziny później idąc lasem było już ciemno i zaskakująco widno pomimo szarych chmur, wzrok szybko się przystosował i było naprawdę sporo widać. Mieliśmy tylko jedną latarkę – czołówka niszki. Podczas drogi rozmawialiśmy mniej lub bardziej intensywnie, zatrzymywaliśmy się jedynie z przerwą na odpoczynek i żeby sprawdzić drogę na mapie gdyż zdarzało nam się gubić szlak kilka razy. Po zmroku było mniej zdjęć. Trasa na Mogielicę trwała długo, ale czas przyjemnie upływał – przynajmniej dla mnie. 


Gdy byliśmy na miejscu, skorzystaliśmy z wieży widokowej o stromych, charakterystycznych schodach. Widoki to szaro, ciemne chmury, zbocza gór z pojedynczymi światłami. Zachwycanie widokiem trwało krótko, bo szybko zeszliśmy z powodu silnego i zimnego wiatru. Odnaleźliśmy szlak i osiągaliśmy kolejny cel dzisiejszego dnia, czyli dostanie się do opuszczonej bacówki. Warto dodać, że podczas całej drogi mieliśmy kontakt telefoniczny z Tresorem, który starał się aby wypad udał nam się jak najlepiej. Będąc na polanie cieszyliśmy się, że to łatwy etap trasy. Po wejściu w las okazało się, że poszliśmy źle. Na polanie był zakręt w prawo, którego nawet nie widzieliśmy ; kierunek zgadzał się z mapą to ruszyliśmy. Przy tym dłuższym postoju wyjąłem zimową kurtkę do lasu, okazało się, że jest bardzo ciepła i praktyczna a to jest najważniejsze. Dalej już nie gubiliśmy się tak skomplikowanie, jedynie drobne pomyłki spowodowane w kilku przypadkach brakiem oznaczeń szlaku przy rozwidleniach dróg zgodnych z kierunkiem marszu. Przed 21.00 byliśmy na polanie z której w oddali dostrzegłem dach, odpoczęliśmy kilka minut i poszliśmy, bo zastanawiało nas czy będzie otwarta i czy będzie drewno na opał.

Po chwili ukazała nam się ogromna konstrukcja, która mogłaby spokojnie pomieścić 50 osób. niszka otworzyła drzwi i zobaczyliśmy piętra do spania, stół, ławki, palenisko z rusztem a nawet kilka garnków, czajniki i naczynia. Pierwsza myśl – coś wspaniałego! Przez cały dzień od 7.00 nic nie jadłem, wypiłem tylko 250ml frugo. Chciałem sprawdzić czy będę bardzo głodny, spragniony i zmęczony. Okazało się, że głód i brak wody w niczym nie przeszkadzał. 

niszka i ja zaczęliśmy rozpakowywać się, przygotowaliśmy sobie miejsce na nocleg i zaczęliśmy rozpalać ognisko w celu ogrzania się i zjedzenia ciepłego posiłku. Do dyspozycji mieliśmy: 3 odłupki krzemienne, kilka sztuk opalonego hubiaka, stal, jedną zapałkę, suche patyki ze świerka, trochę wilgotne siano, suche liście buka i awaryjną rozpałkę w postaci brzozowej, którą zawsze mam w apteczce. Za opał stanowiły pół świeżo ścięte, pół leżakowane drewno, jednak wilgotne z powodu porannych i wieczornych mgieł. Bardzo spokojnie podchodziłem do wielokrotnych prób krzesania iskry i nieudanych prób rozdmuchiwania hubki w rozpałce w celu uzyskania płomienia. Wiedziałem od początku, że mając do dyspozycji taki zestaw – ciężko nie rozpalić ogniska w bacówce, nie zakładałem nawet że się nie uda. Dwa razy nie rozdmuchałem tlącej hubki w samej korze brzozowej, dlatego zapadła decyzja ze strony niszki o użyciu naszej jedynej zapałki. To dziwne, bo w domu z błyskoporkiem przy treningach miałem podobny rezultat ; na kilka prób udawało mi się tylko raz uzyskać płomień. Kora brzozowa w ułamku sekundy zajęła się przez płomyk z zapałki i zaczęliśmy powoli, stopniowo dodawać pojedyncze patyki. Ciężko było o grubsze kawałki drewna, oprócz tego przepływ powietrza był zerowy więc płomień co chwilę gasł. Sporo zajęło rozpalanie na tyle aby coś ciepłego zjeść. 

Postanowiłem, że szybko zjem 3 bułki, w pół upieczoną kiełbasę z przyprawami i to wszystko popiję pyszną dla spragnionego człowieka zimną wodę. Tak też zrobiłem. Niszka przyrządziła sobie napar ze zebranych roślin plus herbatę domową z naturalnym substytutem cytryny – kwiatostanem sumaka pospolitego, który nie rośnie dziko w Polsce. Nie znałem tego zastosowania wcześniej, herbatki skosztowałem i już nie będę chodził do sklepu po cytrynę, tylko będę rwał kwiat z drzewa. Nastawiliśmy budziki na 6.00, jednak nie udało się wstać i przestawiliśmy je na 7.00. 

W przeciwieństwie do koleżanki, w ogóle mi się nie chciało wstać i leżakowałem kilka dobrych minut zanim wstałem i od razu próbowałem krzesać i rozdmuchać hubkę w korze brzozowej. Nie udało mi się. Po szybkim posiłku, zwiedzeniu bacówki w świetle dziennym i spakowaniu się – po 9.00 ruszyliśmy na Gorc, Gorczański Park Narodowy. Prawie w połowie naszej trasy znajdowała się Przełęcz Przysłop, gdzie mieliśmy wstąpić do sklepu.


Podczas drogi mieliśmy okazję napotkać kilka ciekawych roślin i mnóstwo różnych grzybów, niszka bardzo chętnie, z zapałem korzystała z tej okazji. Widzieliśmy jałowca i dojrzałe owoce, róże, jedliśmy jeżyny, borówki czarne; gmatwicę, wrośniaki, czyrenie, gruzełki cynobrowe i sporo innych, pomijając wszędobylskie zlichenizowane. Rozmowom nie było końca, cały czas coś się działo, szczerze nie myślałem że będziemy mieć tyle wspólnych tematów. Cieszyło mnie też, że mogłem tym razem ja kogoś czegoś nauczyć, przekazać część wiedzy dalej. Zbliżając się do Przełęczy, idąc żółtym szlakiem spotkaliśmy mężczyznę i kobietę. Gość powiedział nam, że idziemy źle bo wracamy na Mogielicę, wskazał nam poprawną drogą. Myślałem, że straciliśmy sporo czasu, ale było to tylko 100 metrów. Przy polanie od razu zauważyliśmy szlak, który zupełnie jest niezrozumiały i pomylony. Okazało się, że Ci mili ludzie poszli źle. 


Zeszliśmy trochę w dół i byliśmy na miejscu. Zrobiliśmy kilka zdjęć domków na tle pięknego krajobrazu i wstąpiliśmy do sklepu.

Po kilku minutach odpoczynku ruszyliśmy w stronę niebieskiego szlaku prowadzącego na Gorc. Gdy niszka poszła uzupełni zapas wody ja niedaleko mostu, z kilkudziesięciu metrów dostrzegłem pniarka obrzeżonego, od razu tam pobiegłem, zebrałem grzyba i ucieszyłem się że nareszcie udało mi się go znaleźć. Jak się okazało potem grzyb ten rósł w ilości kilkuset sztuk po drodze na Gorc. Szlak którym szliśmy to miejsce prawdziwie dzikie, jest tam odcinek, gdzie człowiek nie ingeruję w naturę. Mnóstwo grzybów nadrzewnych, pierwszy raz w życiu widziałem takie ilości, raj dla kogoś takiego jak ja. Znowu mówiłem, że już się nie zatrzymuje przy grzybach, ale ciężko było się powstrzymać, tym bardziej jak zauważyłem dwie ogromne lakownice spłaszczone, o wielkości może ponad 50cm. Będąc na polanie Świnkówa pytaliśmy się, żeby stwierdzić gdzie jest bacówka, którą polecał nam Tresor. Około 14.00 doszliśmy do bacówki, zastaliśmy tam osobę, która nam pomogła, poznaliśmy się i zaczęliśmy zwiedzać domek. Trasa na Gorc minęła bardzo szybko.

Tutaj nastąpiła chyba największa radość podczas całego wypadu, bardzo klimatyczne miejsce, z dwoma pokoikami, poddaszem gdzie również można nocować. Dwa piece, mnóstwo naczyń do gotowania: patelnie, garnki, czajniki, kubki metalowe ; jedzenie, przyprawy  i wiele innych przydatnych rzeczy. Czułem się lepiej niż w domu, było tam wszystko co potrzebne, a nawet jeszcze więcej. Zaczęliśmy się rozpakowywać, oglądać wszystko, zwiedzać cały domek, co chwilę zaskakiwało nas to piękne miejsce. Poznaliśmy Michała, bardzo sympatyczny, uczynny człowiek. Rozpaliliśmy w piecu, zaczęliśmy przygotowywać posiłek. Kolejny wypad, gdzie było bardzo dużo smakowitych wyrobów. Każdy coś robił od siebie, dzielił się tym z innymi. Na początku jedliśmy orzechy włoskie, surową i prażoną bukwie, podpłomyki z cynamonem na słodko, smażone krokiety i grzanki. Dołączyły do nas dwie osoby, które chciały zrobić nocne zdjęcia, poczęstowaliśmy ich czymś dobrym…
Popijaliśmy mieszankami naparów z mięty, pędów malin, świerku, owoców róży. 
 
Przypomniałem sobie o kawie z kosaćca, było jej mało i nie była zbyt intensywna w smaku, więc po spróbowaniu dodaliśmy trzy kostki czekolady, co zmieniło smak. Bardzo miło się rozmawiało, czas przyjemnie leciał, pomieszczenie co raz lepiej się nagrzewało. Czekaliśmy na Mieszka, z którym dograliśmy nocleg i jego dwóch przyjaciół z psem, którzy mieli z nami nocować. Cudownie było nic nie robić, jeść, rozmawiać i cieszyć się miłymi chwilami życia… Wieczorem, nie pamiętam godziny przybyli, od razu dostali przygotowany wrzątek na herbatkę. Zaczęli kucharzyć, powstały zapiekanki, pizza bez sera z pysznym sosem pomidorowym. Pierwszy raz w życiu jadłem pizzę, nie żałuję, wszystko ciągle popijaliśmy herbatkami, mieszanymi naparami. niszka przygotowała sobie próbki hubek, mi się nie chciało, wolałem to zrobić w domu. Kiedy w drugiej izbie, w której spaliśmy wspólnie z Michałem było już ciepło, stwierdziliśmy że spokojnie można kłaść się do swoich śpiworów i iść spać.
Około 00.00 bardzo przyjemnie mi się leżało, wolno zasypiając.


Przebudziłem się kilkanaście minut po 8.00. Michał i Mieszko już byli na nogach, pozostali jeszcze spali, niszka wstała zaraz po mnie, jeśli dobrze pamiętam twierdząc że już nie spała. Zjedliśmy troszkę smażonej kiełbasy z pieczonym chlebem, popijając naparem z owoców róży i igliwia świerkowego. Pogoda była przepiękna, jak na typową leniwą, wolną niedzielę, przez około 2 godziny chodziłem tylko w dwóch koszulkach, coś wspaniałego bo to przecież druga połowa listopada! W pewnym momencie gdy doszły nas dziwne słuchy, śpiewy, uderzenia wyszedłem sprawdzić cóż tam słychać na zewnątrz. Nie przypuszczałem, że Mieszko i ekipa siedzą na dachu, wygrzewając się w słońcu, śpiewając, ciesząc się życiem. Zostaliśmy oczywiście zaproszeni, chętnie skorzystaliśmy – było super. Przed południem ekipa Mieszka zrobiła śniadanie dla wszystkich, ja byłem najedzony więc grzecznie odmówiłem. 


Dzień wcześniej zaplanowaliśmy jeszcze że pójdziemy na szczyt Gorc. Po południu wybraliśmy się wspólnie z Michałem, psem okrężną drogą przez las na szczyt, również mnóstwo grzybów, przy lesie panował lekki przymrozek, kałuże były zamarznięte. Wzięliśmy baniaki na wodę, żeby uzupełnić zapas wody. Po dotarciu na polanę widzieliśmy ładną kapliczkę wykonaną przez Króla Gór, który szukał swojej Królowej Gór, budując kapliczki w okolicy. Zaskoczył nas piękny widok Tatr, które wydawało się, jakby były dwa razy bliżej nas, a przeszliśmy nie więcej niż 3 km. Po krótkiej przerwie na oglądanie pięknych widoków poszliśmy na szczyt, dotarliśmy tam kilkanaście minut później. W drodze powrotnej napełniliśmy baniaki wodą ze źródełka. Chcieliśmy możliwie jak najwięcej zrobić coś od siebie dla tego wspaniałego miejsca. Nie wiadomo kiedy straciliśmy totalnie z oczu psa, osobiście się wystraszyłem, żeby nie było problemów, jak się okazało zupełnie nie potrzebnie, bo czekał od na miejscu na nas…

Wraz z niszką czuliśmy, że szkoda że nic nie zostawiliśmy dla tego pięknego miejsca, w sumie nie wiedzieliśmy o istnieniu takich miejsc, następnym razem na pewno w takich miejscach coś zostawię. Dlatego trochę pozamiataliśmy podłogę, pozbieraliśmy drobne śmieci walające się po kątach, zostawiłem troszkę rozpałki brzozowej w woreczku strunowym. niszka umyła wszystkie naczynia które były używane – szacunek. Tu kolejnej rzecz się ciekawej dowiedziałem, że można skutecznie myć naczynia szyszkami. 

Nastał czas, kiedy powoli trzeba było się pakować, Michał opuścił nas trochę wcześniej niż my mieliśmy wracać. Nie patrzyliśmy chyba specjalnie na zegarek, jednak czas leciał, zbliżał się zachód słońca, piękny wschód księżyca. Bardzo ucieszyłem się jak niszka powiedziała mi, że załatwiła transport samochodem do Krakowa, za co jestem bardzo wdzięczny że to ogarnęła, jakoś nie myślałem o sposobie powrotu. Kilkanaście minut przed zmrokiem, o 16.00 wyruszyliśmy szlakiem w stronę małego gospodarstwa, a dalej asfaltowej drogi, gdzie miała nas zabrać ekipa Mieszka. Udało nam się tam trafić mimo lekkiego wahania czy na pewno dobrze skręcamy, totalnie niepotrzebny stres. Załadowaliśmy się do auta i pojechaliśmy do Krakowa. Droga minęła bardzo bezpiecznie, w miłej atmosferze na temat różnych rozmów, bardzo dobre towarzystwo. W Krakowie niszka wskazała mi autobus do którego mam wsiąść, wsiadłem i tak to rozstaliśmy się, gdzie każdy pojechał w swoją stronę. W Brzesku, wracając już do domu w ogóle nie czułem zmęczenia, byłem tak naładowany energią, że mógłbym dalej chodzić po górach. Poczułem tą zależność, że z każdym dniem w terenie, człowiek czuje się co raz bardziej silny. W domu byłem po 22.00

Bardzo dziękuje niszce za wspólny, miły wypad. Dziękuje wszystkim osobom, bytującym tej nocy w Bacówce za stworzenie wspaniałego klimatu. Pozdrawiam Panowie, do następnego! Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy na szlaku!

Nie mogę doczekać się kolejnej wyprawy w Polskie góry!

Więcej zdjęć w galerii:
https://picasaweb.google.com/104572263095461936350/15171113Mogielica1170MNPMGorc1228MNPM

2 komentarze:

  1. Noo, soohy, nie wiem co powiedzieć :) Bardzo dobrze mi się to czytało, świetnie opowiedziany wypad :-D Chwalisz mnie, a tu sam wyjeżdżasz takimi opowieściami... Pojeździsz więcej to śmiało możesz książkę napisać :P

    I przypomniałeś mi kilka grzybków :mrgreen: Może w końcu ogarnę tę swoją galerię, niech no tylko duch lasu ponownie we mnie wstąpi... Może jak przeczytam Twój następny wpis na blogu? ;) Będę wyczekiwać, warto, choćby tygodnie czy miesiące to trwać miało :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi to czytać :) Dziękuje. Następne dwa wpisy pojawią się do końca następnego tygodnia. Tym razem postaram się dotrzymać słowa odnośnie terminu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń