sobota, 28 grudnia 2013

Zimowy biwak - 07-08.12.13



Czytając wczoraj relację z wypadu na Gorce, dostrzegłem strasznie dużo brakujących słów i literówek. Dziwne bo czytając tekst przy sprawdzaniu wszystko mi pasowało. Ale nic nie poprawiam, niech zostanie tak jak jest.

Już wcześniej zrobiliśmy sobie jesienne ognisko z pełnym zapleczem jedzenia w miejscu kilka metrów obok, więc miejsce było zaplanowane wcześniej. Gdy mieliśmy wybrać się na jesienny nocny biwak z zamiarem gotowania i przyrządzania wielu różnych pysznych potraw, tuż przed zmrokiem zaczął padać deszcz, dlatego zwinąłem obozowisko i zrezygnowałem z tego planu i wróciłem do domu przekładając to na inny termin. Gdy mamy zamiar siedzieć większą część nocy przy ognisku objadając się to podczas deszczu nie jest to takie przyjemne i wygodne a taki był cel. Minęło trochę czasu i wybraliśmy się zimą.

Dzień trochę szary, zaczęło prószyć śniegiem, dosyć wietrznie, około 14.00 byliśmy w lesie. Miejsce niedaleko cywilizacji, kilkanaście minut drogi i byliśmy na miejscu. Od razu zaczęliśmy się rozpakowywać i rozbijać obóz. Miejsce pod gęstymi świerkami, ciemno było już trochę po 16.00, po zmroku zacząłem rozpalać ogień. Zebraliśmy jeszcze drewna żeby starczyło na kilka godzin, dokończyliśmy robić posłanie i nastał czas przygotowania jedzenia. Najpierw na rozgrzanie poszła herbatka ze świerku, pieczona kiełbasa z bułką i przyprawami. Później spróbowaliśmy jabłka pieczonego nad ogniskiem i bezpośrednio w żarze. W smaku bardzo podobne, a ogółem to jest luksus, coś wspaniałego, najlepszy sposób spożywania jabłka jaki znam. Na kolację wyrobiłem ciasto na podpłomyki z 4 jajek, mąki pszennej, żytniej, odrobiną kakao, cukrem pudrem i cynamonem. Co chwilę piekliśmy na patelni po jednym większym podpłomyku. W pewnym momencie słyszeliśmy nawet szczekanie sarny, całkiem niedaleko, pewnie za wąwozem.

Nigdy nie paliłem ogniska przez tak długo, dlatego próbowałem uczyć się odpowiednio gospodarować tym drewnem które udało nam się zebrać. Kończyliśmy się rozbijać już po zmroku, drewna mieliśmy zebrane na kilka godzin, dlatego po 21.00 poszliśmy jeszcze zebrać tyle, aby starczyło na całą noc i ranek, do południa. Gdyby było trochę więcej czasu przed rozbiciem się poszukałbym czegoś porządnie grubego no ale wyszło inaczej. Problemu z opałem nie było, bo jest sucho, pełno wąwozów i wiatrołomów. Zanim zaczął robić się mróz paliliśmy małe ognisko, co jakiś czas tylko dokładając grubszy kawałek. Z czasem i niższą temperaturą rozpaliliśmy szersze i większe ognisko dorzucając najgrubsze kawałki drewna. Dąb i buk palił się długo, dając sporo ciepła. Na temat nocowania z ognikiem wyciągnąłem odpowiednie wnioski i następnym razem będzie o wiele wygodniej, przyjemniej i lepiej. Po przygotowaniu opału na ruszcie zawisnął kociołek z żurkiem z torebki, z kiełbasą, chlebem, cebulą, odpowiednio ostro przyprawiony. Akurat ziemniaki w żarze już były dobre, więc dorzuciłem je swojej porcji żurku. Bardzo dobry wyszedł, wywar miał ostry smak, wyraźnie było czuć kiełbasę, cebulę. Zaczynam się uczyć zakwasów na żurek, bardzo dobra potrawa na kociołek, z pieczoną kiełbasą na wieczór. Ponad 0,5l żurku na osobę dosyć porządnie zapchał nasze żołądki, dlatego później były tylko małe przegryzki pieczonego chleba znad ogniska. 

Późnym wieczorem prowadziliśmy już rozmowy na różne tematy, wspominając czasy sprzed 10 lat, czasy podstawówki, przytaczając to śmieszne historie, rozmyślając jak to wtedy było... Nawet odeszliśmy na pół godziny od ogniska, aby przewietrzyć oczy od dymu. Tej nocy akurat kończył się okres zapowiadanych huraganów, więc fajnie było się wsłuchać we wzmagający się wiatr w koronach drzew. Ogarnęliśmy całe obozowisko, zjedliśmy po kawałku marchewki z żaru i kończąc niekończące się rozmowy poszliśmy spać około 2.00.

Temperatura -5°C na zewnątrz obozu, u nas na pewno kilka na plusie. Po dwóch godzinach przebudził mnie lekki chłodzik – w końcu ognisko zamieniło się w żar. Pomyślałem, że nie chcę mi się dokładać i przewróciłem się na drugi bok. Stwierdziłem, że to błąd i zwlokłem się w stronę ogniska i dołożyłem, rozpaliłem, zrobiłem kilka zdjęć ognia i dopiero poszedłem spać. O 6.00 po czterech godzinach snu zostałem trochę przebudzony charakterystycznym wyjściem, pół-upadkiem emana ze śpiwora. Było całkiem śmiesznie podczas całego biwaku, poleżałem jeszcze kilkanaście minut w ciepłym śpiworze i wstałem. Zaczęło się robić jasno, ostatnia gwiazdka na niebie dogasała. Cóż z rana robić? A no zjeść to co zostało ze wczoraj! Dalej piekliśmy podpłomyki, jednak tym razem w żarze – jedna z najlepszych opcji przygotowania podpłomyków. Spróbowałem hot doga w postaci trochę pieczonej kiełbasy zawiniętej w ciasto podpłomyka, piekłem w żarze co chwilę przewracając. Połączenie ciasta, cynamonu i kiełbasy z przyprawami może komuś nie podejść, ale mi smakowało bardzo. Popijaliśmy kawą zbożową, herbatką z gałązek świerku, piekliśmy kawałki piersi z kurczaka. Czas szybko leciał, co dobre – szybko się kończy. Bardzo powoli sprzątaliśmy, zwijaliśmy wszystkie rzeczy do plecaków. Za nami przez pnie drzew przebijało się słońce, jakoś uchwyciłem ten moment, ale to nie ten sam widok co na żywo.

Około 11.00 byliśmy już praktycznie gotowi do powrotu, dopiliśmy rozgrzewający napar na drogę, ugasiliśmy ognisko około 10l wody i zaczęliśmy wracać. Temperatura na plusie, śnieg topnieje, słońce bardzo ostro świeci aż trochę szkoda wracać. Plan na kolejne noce to o wiele szybsze przygotowanie obozowiska, za jednym razem dobranie odpowiedniego opału na całą noc i próbowanie kolejnych nowości z ogniska.




Czekam aż nasypie trochę śniegu i nadejdzie większy mróz i uderzam na pierwszą samotną nockę zimową.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz