niedziela, 27 grudnia 2015

Noc bez śpiwora, karimaty, plandeki w szałasie.

Wyszło całkiem spontanicznie, wraz z kolegą mieliśmy się wybrać do lasu na nockę, posiedzieć przy ognisku, coś dobrego zjeść. Chcieliśmy zbudować szałasy, więc finalnie zakończyliśmy na tym, że skoro budujemy szałasy to po co mamy zabierać ze sobą karimaty, śpiwory i plandekę? Nie próbowałem tak jeszcze, temperatury nie są niskie - można spróbować.

Przed południem łaziliśmy już po lesie, chcieliśmy znaleźć mało widoczne, równe miejsce, z dużą ilością drewna, przy skarpie w jakimś wąwozie. Mieliśmy kilka miejsc do wyboru ale przeszliśmy się trochę po okolicy i wybraliśmy najlepsze z możliwych.


Zaczęliśmy budowę na spokojnie najpierw od zaplanowania jak wszystko ma wyglądać, po czym rozpaliłem ognisko, niech już płonie. No i zaczęliśmy budować, zbierać materiały. Wokół rośnie kilka ogromnych sosen, których konary jeszcze z zielonymi igłami leżą na ziemi, ściółka w niektórych miejscach jest sucha, w innych natomiast mokra. Opału jest mnóstwo, czyszczę okolicę z wszystkiego wokół co leży ściółce. Lekko mokre drewno powoli będzie się suszyć i palić, podczas gdy my będziemy robić szałasy.

Wyrównałem trochę teren pod posłanie, położyłem się - jest dobrze. Zacząłem robić posłanie, po czym zająłem się główną konstrukcją. Nie spodziewamy się ulewnego deszczu, jednak w nocy ma trochę kropić. Układam pod skosem proste gałązki, na nie kładę sosnowe i jodłowe igliwie, na to sypię ściółkę składającą się z liści dębów i suchych igieł pod sosny. Wszystko na spokojnie, popijając w międzyczasie herbatkę i dokładając do ogniska, coby żaru się sporo nagromadziło.


Swój szałas zakończyłem przed zmrokiem, kolega jeszcze walczy i wykańcza. Od chwili delikatnie mży jak się odejdzie spod gęstych drzew. Odpoczywamy popijając herbatę z termosu i przejadamy grzanki czosnkowe z szaszłykami z boczku i cebuli. Jedzenia i wody mamy sporo. W szałasie czuć jak jest ciepło. Drzewo pomiędzy dwoma konstrukcjami jest ciepłe. Oczywiście można było wszystko bardziej uszczelnić i dopracować ale nie jakiejś szczególnej potrzeby.

Wieczorem zaczyna lekko padać deszcz, tak że słychać jak deszcz stuka o ściółkę. W środku, przy ognisku jest jednak przyjemnie. Po jakimś czasie pień drzewa zaczyna robić się mokry. Nie przestaje padać, raz mocniej raz lżej, wszystko dookoła staje się mokre. Najważniejsze że jest ciepło, nie pada na głowę i stopy. Przesypiam dwie godziny, na chwilę się budzę i znowu idę spać na kolejne dwie godziny. Podobno jak spałem padało najmocniej. Około 5.00 chciałem jeszcze usnąć, przyjemnie mi się leżało jednak postanowiłem wstać, coś porobić aż niedługo zacznie robić się jasno. Jak zrobiło się jasno zaczęliśmy przygotowywać kociołek, obieramy zostawione warzywa i gotujemy. Akurat przestało padać po łącznie 8 godzinach. Wrzucamy także wszystko to co zostało niezjedzone wczoraj. Zupa wyszła jedna z tych lepszych które ostatnio udało mi się zrobić. Nie było nam śpieszno, bo dopiero po spokojnym ogarnięciu się około 10.00 opuściliśmy obozowisko.


Chciałem odwiedzić jeszcze staw w lesie i jak wcześniej ustaliliśmy wrócimy na nogach do domu, około 10 km. Zanim odnalazłem się w lesie dwa razy wróciliśmy w to samo miejsce, jednak byłem już bliżej niż dalej swoich domysłów gdzie jest staw. Udało się i po prawie godzinie czasu skrótem opuszczamy las. Dalej przez drogę, pola i lasem w dół do głównej drogi, kawałek później rozchodzimy się w swoje strony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz