czwartek, 17 grudnia 2015

Święto Niepodległości, Jungla Sosnowiecka - 10-11.11.15

Wtorek, 10.11.15 Bacówka pod Honem - Jungla Sosnowiecka.

Jest noc, wszyscy śpią. Stwierdzam, że nie idę spać tej nocy, bo obawiam się że zasnę i przegapię busa, który odjeżdża 4.53. Susze wyprane i mokre ubrania przy grzejniku - schną w oczach. Powoli pakuję plecak, przegryzam kanapeczki z dżemem, leżę słuchając muzyki w oczekiwaniu na wyjście. Dwa razy niekontrolowanie przysnąłem jednak udało mi się nie zapaść w głęboki sen. Nocą przypomniałem sobie o zostawionym tutaj przewodniku GSS, dlatego chcąc niechcąc musiałem kogoś obudzić aby go odzyskać... udaję się.

O godzinie 4:35 opuszczam schronisko i udaję się na przystanek; wyjątkowo zostawiam za sobą ponurą aurę w Bieszczadach, prószy drobny śnieg po chwili zmieniający sie w deszcz z powodu dodatniej temperatury. Czekam kilka minut i ruszam do Sanoka, gdzie czeka mnie przesiadka do Krakowa. Śpiący jestem, o 6.30 jestem w Sanoku, otwierają właśnie sklep gdzie robię drobne zakupy, coś na śniadanie i wsiadam do busa który czeka już na przystanku na odjazd. Mogę trochę pospać, budzi mnie jednak zamieszanie spowodowane przesiadką do autobusu tuż przed Rzeszowem, droga opóźnia się z powodu wypadku gdzieś na drodze; udało mi się przespać większość trasy i kilkanaście minut po 11.00 jestem w Krakowie na dworcu autobusowym. Idę na pobliski parking, gdzie jestem umówiony z Wilowem, razem pojedziemy samochodem na Junglę Sosnowiecką. Rozmawiamy o fotografii i trochę o Rumunii, którą chciałbym trochę poznać.

Las
O 13.00 docieramy na miejsce, z lasu wyłania się Doczu, prowadzi nas do obozowiska, gdzie czeka na nas wolfshadow i SmileOn. Byłem tutaj rok temu, było całkiem wiosennie i słonecznie a teraz jest szaro i pochmurno. Okolica wygląda zupełnie inaczej a klimatu obozowisku dodaje wiatrował topoli osiki przewróconej obok ogniska.  Ognisko płonie, pod okiem wolsfhsadowa na ruszcie powolutku piecze się królik nafaszerowany jabłkami, pokrapiany jest piwem i tłuszczem z przyprawami.


Powoli zaczynam rozkładać swoją plandekę, najpierw zbieram materiały na posłanie, coby odizolować się od mokrej ściółki. Najpierw położyłem spore płaty kory topoli, którą pierwotnie wziąłem za dęba, tak to taka Jungla... Kolejna warstwa to drobne gałązki sosnowe nazrzucane przez wiatr oraz uschnięta trzcina - no i jest miękko, sucho i przyjemnie.




Grzaniec i kiełbaski
Po koronach drzew widać jak wieje, strąca żółte liści brzóz, czasami pokropi deszcz jednak w niczym nie przeszkadza. Doczu prócz permanentnej herbatki malinowej przygotował grzańca nad ogniskiem z winka bieszczadzkiego, pomarańczy, limonki, cynamonu. W międzyczasie krążyły różne bieszczadzkie piwa, które przywiozłem na tę okazję. Głodem nas nie wezmą - jedzenia jest do oporu.

Wilow przygotowuje mięsny specyfik kiełbaski rumuńskie miczi z mnogą ilością różnych przypraw; oraz smażoną mamałygę z bryndzą. Ale to było dobre, zresztą... coś w ogóle było niesmaczne?
Ściemnia się, jednak jest w miarę jasno, pochmurno a dookoła miasta, które przyświecają.





Wybiła godzina 18.00, wraz z Doczem i SmileOn, idziemy w stronę dworca do Mysłowic odebrać niszkę, mijamy się w drodze i spotykamy się wszyscy w markecie gdzie robimy drobne zakupy i wracamy na miejscówkę. Jesteśmy już w pełnym składzie, chyba że ktoś jeszcze wpadnie? W międzyczasie powstała potrawa gdzie przeważały ziemniaki w plasterkach - zniknęło bardzo szybko. Zrobiliśmy też trochę tostów na topionej słoninie, które przegryzałem kiszonymi liśćmi czosnku niedźwiedziego od Docza, ludzki Pan wie co dobre.

Szkoda, że spotykamy się tylko na jeden wieczór. Atmosfera jest przednia, zlot był miesiąc temu, mimo to brakowało mi ogniska i takiego towarzystwa. Jak się okazało, późnym wieczorem odwiedziła nas Hania - koleżanka Docza z pracy, trenuje biegając po okolicy. Popijamy to i owo, przegryzamy samo dobro, nastała późna noc. Ekipa powoli odchodzi zalegać w swoje gawry. Przed 2.00 Doczu odprowadza Hanię, czekam na niego grzejąc się przy ognisku, po jakimś czasie widzę przez las czołówkę, szybko. Siedzimy jeszcze trochę, zerujemy ostatni termos i w środku nocy bo o 3.30 idziemy pod swoje dachy, w końcu niedługo zrobi się jasno. Zasypiam w kilka sekund.

Środa, 11.11.15 Jungla Sosnowiecka - Jaworzno


Jajecznica
Słyszę dobiegające rozmowy z przy ogniska, jest po 7.00, nie ma co zalegać w końcu nie widzimy się codziennie, wstaję od razu. Od samego rana zaczynamy wspólne gotowanie: każdy coś gotuje, kroi, obiera, szatkuje... Cebula z kawałkami słoniny  i kiełbasy do jajecznicy z dwudziestu jaj na pierwsze śniadanie.




Kluski tlone
Następnie kluski tlone wg. wolfshadowa - byłem ciekawy od początku co to będzie, rozczarowałem się pozytywnie. To nie żadne kluski, tylko ciasto z prażonej mąki z dodatkiem boczku, gorącej wody i soli dla smaku, spróbuję w domu. Tym razem porcja była za duża aby ją zjeść, albo wszyscy byli już najedzeni.





Zupa
Czas na obiad w postaci zupy w 8-litrowym kociołku. Za wkład posłużyło praktycznie wszystko co było pod ręką - a w zasadzie prawie wszystko, bo wszystkiego byśmy nie zmieścili. Zaczęła dogrywać nam muzyka z racji pobliskiego marszu z okazji Dnia Niepodległości. Przygrywały Pieśni Legionów i Mazurek Dąbrowskiego. W międzyczasie ktoś znalazł nowe zastosowanie małej łopatki, taak - potrzeba matką wynalazków. Nie brakowało też ciekawych jak pomysłów skwitowanie butelką pogardy, która sprawiała sporo śmiechu.


Zupą najedliśmy się chyba najbardziej, zostało jej sporo, naładowałem jej do litrowego termosu, będę miał na jutrzejszy dzień. Była też nauka wiązania węzła jedną ręką przez SmileOna. Niszka całkiem sprawnie wystrugała dwie łyżki brzozowe. Odpocząłem po intensywnym łażeniu po Bieszczadach. Powoli zaczęliśmy zwijać obozowisko, posprzątaliśmy dokładnie miejsce po sobie, ogień dogasł i czas ruszać dalej.


Po wcześniejszym uzgodnieniu, dzisiaj jadę nocować do domu wolfshadowa, ludzki Pan przygarnie mnie jako strudzonego turystę w trasie między Bieszczadami a Głównym Szlakiem Sudeckim. O 17.00 jesteśmy już w domu. Odczuwam domowe ciepło, czuję się całkiem swobodnie. Dostaję w prezencie na drogę długie spodnie na szlak, szersze i trochę większe od moich obecnych pięcioletnich flecktarnów, które krępują mi ruchy przy dużych krokach podczas chodzenia. Pasują na mnie a miały się już nie przydać, przyjąłem - dziękuję bardzo. Jest okazja aby porządnie wysuszyć plecak, śpiwór i inne wilgotne rzeczy. Z Małym Cieniem Wilka oglądamy książki o roślinach, przepytujemy się nawzajem, sam przy okazji czegoś się nauczyłem. Korzystam z komputera aby zgrać zdjęcia z karty na pendrive i sprawdzić połączenia na następny dzień. Popijamy domowej, owocowej "herbatki" i przegryzamy tosty czosnkowe. Zastanawiam się nad jutrzejszym i kolejnymi dniami, czuję przeskok - zaraz zacznie się coś jakby nowego; czuję jakbym startował, ruszał gdzieś z domu jeszcze raz, super.

Podsumowując, było to świetne spotkanie i jednocześnie bardzo dobre warsztaty kucharskie - przynajmniej dla mnie.

Więcej zdjęć w galerii:
https://picasaweb.google.com/104572263095461936350/10111115SwietoNiepodlegOsciJunglaSosnowiecka

2 komentarze:

  1. Przeglądałeś książki o roślinach nie z "młodym" a z Małym Cieniem Wilka (little wolfshadow). :)

    OdpowiedzUsuń