wtorek, 25 listopada 2014

Święto Niepodległości - 10-11.11.14



Kolejny raz kierunek – Śląsk, tym razem nowa dla mnie miejscówka Jungla Sosnowiecka , dość specyficzne miejsce.

Z Brzeska wyjeżdżam po 12.00 do Krakowa, tam przesiadka do Sosnowca. Około godziny 15.00 jestem w Sosnowcu, gdzie spotykam się z Doczem. Idziemy w kierunku miejscówki, robiąc wcześniej zakupy w markecie. W docelowym miejscu czeka już na nas SmileOn ; wolfshadow dotrze wieczorem. W obozowisku jesteśmy na tyle przed zmrokiem, że spokojnie zdążamy się rozbić. Okolica ciekawa, las mieszany na terenie podmokłym z kilkoma większymi skupiskami trzcin. Na ściółce rosną co jakiś czas chrobotki, jest dużo ślimaków, po drodze spotkałem też marunę bezwonną.

Pieczona kaczka pekińska
Rozpaliliśmy porządniej ognisko i szybko coś zjedliśmy. Zaczęło się robić chłodniej i wilgotniej, ale ognisko wszystko wynagrodziło. W oczekiwaniu na ostatniego kompana popijaliśmy trochę bimbru i nalewki sosnowej. Czas zleciał szybciej niż myślałem i za plecami ukazała nam się świecąca czołówka, przybył wolfshadow, przyniósł kaczkę pekińską zamarynowaną przyprawami z gałązką dorodnego rozmarynu. Zaczęliśmy robić odpowiedni ruszt, żeby kaczka piekła się nad odpowiednią temperaturą, żeby się nie obracała i była gotowa późnym wieczorem.


W międzyczasie piłem herbatę z podbiałem i przegryzałem bułki z kiełbasą znad ogniska. Dobre towarzystwo to i humor cały czas dopisywał, wieczór zleciał jednocześnie szybko i zarazem wolno. Nastał czas na test smaku kaczki, bardzo smaczna, skórka porównywalna do chipsów z mnogą ilością przypraw grillowych, tłusta warstwa i soczyste mięso. Im dłużej kaczka wisiała nad ogniem tym smak był bardziej wyrazisty, głęboki. Był już późny wieczór, część kaczki została na poranek. Po pierwszej w nocy towarzystwo poszło spać, posiedziałem sam chwilę, wrzuciłem ziemniaki w żar i również poszedłem spać.

Kiedy przygotowywałem posłanie, pod karimatę wrzuciłem cienką warstwę trzcin, która doskonale mnie odizolowała od podłoża a ponadto spało mi się miękko jak w domu. Przy następnej możliwej okazji zrobię „prawdziwe łóżko” z trzcin. Wyspałem się – ciepła noc bez przymrozków, nawet mgła taka rzadka.

Obozowisko
Wszyscy wstali wcześniej niż ja, zapowiadało się na słoneczne, leniwe popołudnie – i takie właśnie było. Przeszedłem się trochę po okolicy, znalazłem młode pędy mięty nadwodnej. Do jedzenia zostało jeszcze sporo piersi z kurczaka. Zjedliśmy je pieczone wytaplane w przyprawach i powoli zaczęliśmy się zbierać. Nie było dużo pakowania, bo to tylko jeden dzień. Zrobiło się bardzo ciepło, czas zrelaksował człowieka wewnętrznie na łonie natury, mimo pobliskiej wycinki, która tak naprawdę nie dochodziła do mojej świadomości. 

Czas do domu
Około 14.00 zaczęliśmy się żegnać, szkoda że spotkanie takie krótkie, ale na pewno nie ostatnie! Posiedziałem chwilę jeszcze sam, dogasiłem ognisko i udałem się w kierunku, który wskazał mi Doczu. W domu byłem chwilę po 18.00.








Dziękuje Panowie za kolejne udane spotkanie oraz za lekcję pieczenia kaczki! Do zobaczenia.