poniedziałek, 31 lipca 2017

121 dni pieszo dookoła Polski

121 Dzień, przystanek Przejazdowo
To właśnie z tego przystanku 4 miesiące temu zaczęliśmy naszą wędrówkę...
121 dni marszu, ponad 3500 km pieszo dookoła Polski. Najpierw wzdłuż granicy Rosji, Litwy, Białorusi, Ukrainy, po czym Słowacja - Beskidy, Tatry, Czechy - Sudety i Karkonosze; dalej wzdłuż Niemiec a na końcu wybrzeże Bałtyku... Ale od początku...

Finał

Początek plażą
Pierwotnie naszą trasę zaczęliśmy z Bieszczad 7 marca, jednak po pięciu dniach brodzenia w śniegu po kolana wróciliśmy do domów, przemyśliwając sytuację. W sumie już w górach podjęliśmy decyzję, że skoro wracamy to za dwa dni trzeba ruszyć z innego miejsca wzdłuż innej granicy. Padło na okolice Gdańska w kierunku wschodnim. Musieliśmy wybrać północ Polski, akurat jak dotrzemy ponownie w Bieszczady to śnieg stopnieje, kolejną niewiadomą były Tatry.


Gdzieś przy kamieniołomie
Podmokła Puszcza Romincka
16 marca zaczęliśmy nasz marsz, najpierw Mierzeją Wiślaną po czym omijając Zalew zaczęliśmy z Fromborku granicę z Rosją, gdzie od razu zaczęły się pierwsze kontrole straży granicznej. Ta granica zdecydowanie była najnudniejsza z wyjątkiem Puszczy Rominckiej. Dużo nadłożyliśmy tutaj kilometrów, bo ciężko było iść równo, w miarę wzdłuż granicy. Kolejna granica z Litwą, gdzie kilka dni mamy spokój z kontrolami straży.



Sasanka w Puszczy Augustowskiej
Dzielimy sobie każdy odcinek trasy na granicę wzdłuż której idziemy. Przeszliśmy przez Puszcze Augustowską, gdzie odwiedziliśmy kolejny trójstyk granic, po czym zaczęliśmy iść wzdłuż Białorusi. Przy tej granicy jest najdalej wysunięty punkt Polski na wschód. Nasza droga przebiega w większości przez asfaltowe, kamieniste, żwirowe, piaszczyste, polne i leśne podłoże, jednak byliśmy na to przygotowani. Odwiedziliśmy na trasie Białowieski Park Narodowy.


Bug
Puszcza Białowieska

Bieszczady, w drodze na Przełęcz Bukowską
Po 31 dniach dotarliśmy na trójstyk granic z Ukrainą i Białorusią przy Bugu. Granica z Ukrainą była naszą ostatnią, po czym miał się zacząć zupełnie nowy etap wędrówki czyli Góry. Momentami, tam gdzie się da idziemy wzdłuż rzeki, w większości jednak najbliższymi drogami. Kilka dni później docieramy do miejsca, gdzie Bug wypływa z Ukrainy, to też był jeden z naszych punktów kontrolnych. Za Przemyślem zaczęło się Pogórze Przemyskie, dokładnie Kalwaria Pacławska zapoczątkowała etap górski.

Krzemieniec
Dalej zaczęły się już znane tereny czyli Bieszczady i kolejny punkt do zaliczenia czyli źródła Sanu. Tym sposobem skończyły się notoryczne kontrole straży granicznej, z naszych obliczeń wyszło, że mieliśmy łącznie około 120 kontroli, na co straciliśmy około półtorej dnia
.





Na Krzemieniec - trójstyk granicy z Ukrainą i Słowacją dotarliśmy po 49 dniach. Udało się i prawie cały śnieg na granicznym szlaku stopniał, bo około 300 metrów szliśmy po zalegających, ubitych płatach śniegu. Dzień później z Roztok Górnych zjeżdżamy do Bacówki pod Honem w Cisnej, gdzie zaplanowaliśmy naszą drugą przerwę na regenerację i odpoczynek. Niesamowite jakie uczucie towarzyszy człowiekowi, kiedy po 50 dniach marszu zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy nawet w połowie naszej trasy a zaczynamy góry czyli najbardziej wymagający odcinek. Zdecydowanie przygraniczne tereny Bieszczad i Beskidu Niskiego były najbardziej dzikie na całej naszej trasie - w ciągu 4 dni marszu spotkaliśmy tylko dwóch ludzi.

Tatry w kierunku Wołowca
W Tatry dotarliśmy późnym wieczorem 14 maja, gdzieś w Tatrach wypadał nasz półmetek wędrówki. Planowo tak mniej więcej zakładaliśmy. Tutaj również mieliśmy szczęście, bo od 15 maja otwierane są zimowe szlaki, które szybko są wydeptywane. W ostatnim czasie stopniało też dużo śniegu, co umożliwiło nam drogę granią, czerwonym szlakiem. Odpuściliśmy Rysy, tam potrzebne było doświadczenie, raki i czekany, warunki były nie najlepsze. Kolejne pasmo to Beskid Żywiecki i słynna Babia Góra. Tego dnia było słonecznie i dosyć parno, z daleka było widać jak nad Babią wisi chmura. Na szczycie gęsta mgła i silny wiatr który prawie nami przewracał.


Wiatr, Babia Góra
Skończyliśmy Słowacką granicę i przy trójstyku z Czechami rozpoczęliśmy najdłuższy odcinek graniczny 796 km. Już mamy prościej bo możemy bez problemu przechodzić przez granicę i wyznaczać nasz własny szlak. Za krótkim Beskidem Śląskim upuszczamy Beskidy i na kilka dni schodzimy z gór, do czasu aż zaczną się Sudety, które są o wiele mniej wymagające. Czerwiec zaczynają się pierwsze dni z ostrym, letnim słońcem. Po przejściu przez Góry Opawskie dużo jest odcinków kiedy idziemy po równym terenie. Zdecydowanie bardziej dzikie tereny przy granicy z Czechami to Kotlina Kłodzka, Masyw Śnieżnika, gdzie mieliśmy największą ulewę i burzę na trasie.

Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych
Kolejne z ciekawszych miejsc to Park Narodowy Gór Stołowych, po czym przeszliśmy w Karkonosze. Jeśli chodzi o góry, to zdecydowanie najwięcej ludzi było w Karkonoszach, tym bardziej że trafiliśmy jakiś długi weekend. Po przejściu kolejnego pasma górskiego zostało kilka dni po równym terenie do trójstyku granicy z Niemcami. Dotarliśmy tam po 95 dniach marszu. Nie będą nam się już śniły po nocach biało-czerwone betonowe słupki graniczne z Czechami i Słowacją. Już praktycznie wiemy, że się uda. Przyśpieszamy nieco tempo marszu, robimy więcej kilometrów w ciągu dnia.

Nocleg nad Odrą
Maszerujemy najbliższymi drogami wzdłuż Nysy Łużyckiej przez Bory Dolnośląskie, Krajobrazowy Park Łuk Mużakowa, aż docieramy do miejsca gdzie Nysa wpływa do Odry. Dwa dni szliśmy po niemieckiej stronie ścieżką rowerową wzdłuż rzeki. Zobaczyliśmy też ujście Warty, zdobyliśmy kolejny najdalej wysunięty punkt Polski na zachód. Zaczęliśmy się zbliżać do Bałtyku coraz bliżej. Pocisnęliśmy więc około 47 kilometrów w stronę Nowego Warpna, gdzie kolejnego dnia chcieliśmy przeprawić się przez Zalew Szczeciński. Wiał wiatr, mało kto wypływał na drugą stronę zalewu, więc okazji nie złapaliśmy. Dogadaliśmy się ze Zbyszkiem, który swoim małym jachtem przeprawił nas na drugą stronę. Półtorej godziny płynęliśmy na bujających falach. Tutaj emocje były większe jak podczas niedźwiedzi w Bieszczadach. W Świnoujściu podeszliśmy pod granicę polsko-niemiecką, robiąc pamiątkowe zdjęcie przy obelisku.

Woliński Park Narodowy, klify
Zachodzące słońce
Wybrzeże - ostatni odcinek, nawet nie wiemy ile nam dokładnie kilometrów zostało, ale z każdym krokiem coraz mniej. Wyspa Wolin i Woliński Park Narodowy, tutaj można zobaczyć największe klify z plażą, gdzie leżą ogromne kamienie. W Międzywodziu musieliśmy zrobić dzień przerwy, nadwyrężyłem śródstopie z powodu tak długiego marszu bez podeszwy w bucie. Następnego dnia jest lepiej, jednak wiem że do końca sytuacja się nie poprawi. Idziemy plażą po ubitym piasku, lasem albo ścieżką rowerową. Omijamy wszystkie kanały rzeczne i porty.

Obumarły ols na wydmach w Słowińskim Parku
W Ustce musieliśmy ominąć poligon wojskowy nadkładając kilometry po asfalcie. Myśleliśmy, że nad morzem będzie najgoręcej, jednak wcale tak nie jest. Temperatura jest idealna, do tego wieje zachodni wiatr w plecy. Nocujemy bezpośrednio na plaży lub w lesie. Ostatni na naszej trasie Słowiński Park Narodowy przechodzimy plażą, gdzie trafiamy na konkretną burzę pomiędzy Bałtykiem a jeziorem Gardno. Pozostał nam jeszcze Hel - w jedną stronę idziemy pieszo, pod kopiec Kaszubów. Jednak z powrotem, żeby nie nadkładać kilometrów wracamy busem. Czasami zdarzało nam się korzystać z autostopu, żeby podjechać do sklepu czy na nocleg, jednak zawsze wracaliśmy i kontynuowaliśmy marsz z tego samego miejsca. Do przejścia pozostało nam tylko Trójmiasto, które przeszliśmy najszybszą drogą.

15 lipca, około 21.30 dotarliśmy na przystanek Przejazdowo, skąd zaczęliśmy marsz w kierunku wyspy Sobieszewskiej a przez Mierzeję Wiślaną...

Podziękowania przede wszystkim dla Bacówka PTTK pod Honem w Cisnej za wsparcie i ogólną pomoc na szlaku podczas naszej wędrówki. Byliście od początku do końca!
 
Dziękujemy też wszystkim ludziom spotkanym, którzy nas przenocowali, pomogli, wskazali drogę drogę...
4 miesiące marszu to dobry sprawdzian dla sprzętu który się ze sobą zabrało. Zniszczyliśmy tylko buty, reszta ponownie dobrze się sprawdziła. Powstało kilka pomysłów co zmienić w swoim ekwipunku, ale to drobnostki. Przeszliśmy przez 11 województw, 10 parków narodowych. Zobaczyliśmy najdalej wysunięte punkty Polski na północ, południe, wschód i zachód. Byliśmy na wszystkich trójstykach z graniczącymi państwami. Najniższa temperatura na szlaku wyniosła -6 stopni, natomiast najwyższa około 35 stopni, w ciągu takiego dnia wypiłem 6 litrów płynów. Najwięcej w ciągu dnia przeszliśmy 47 km a najdłużej szliśmy około 13 godzin w górach. Mieliśmy każdą pogodę: konkretna burza z mniejszym lub większym deszczem albo gradem, po czym pojawiała się tęcza, kilkudniowa mgła, silny wiatr utrudniający drogę, trafiliśmy też na wiosenną śnieżycę.

Słowiński Park Narodowy
Nabyliśmy nowe, cenne doświadczenie. W międzyczasie powstało kilka nowych pomysłów na wędrówkę. Czas zregenerować się, odpocząć i ogarnąć sprzęt na kolejny szlak. To była naprawdę długa trasa pod względem czasu i kilometrów. Sukcesem długodystansowego szlaku jest odpowiednie nastawienie i odpowiednio dobrany ekwipunek na plecach... Że tak wstać jutro po prostu i nigdzie nie iść?

Zmiany, zmiany - czyli złe dobrego początki...

Na szlaku granicznym leży jeszcze sporo śniegu, w którym zapadamy się przeważnie po kolana. Towarzyszą temu setki złamanych i przewróconych drzew, które trzeba ominąć, lub jakoś się przecisnąć - rakiety śnieżne nie zdały by tutaj egzaminu. W takich warunkach wędrówka nie należy do dużej przyjemności, nie jest też możliwe wykonanie planowanego kilometrażu. Czas na przejście w plan awaryjny...

Start - Bacówka Pod Honem w Cisnej
Po 5 dniach w lesie przeszliśmy niespełna 70 km, natomiast dnia wczorajszego zeszliśmy do Jaślisk do schroniska, gdzie przenocowaliśmy. Dzisiaj wróciliśmy do domu z zamiarem rozpoczęcia trasy z nowego miejsca od nowa. Za 3 dni w czwartek zaczynamy z Gdańska w kierunku wschodnim, przez ten czas śnieg w górach stopnieje i umożliwi nam wędrówkę w ludzkim tempie...
Wrzucamy kilkanaście zdjęć i krótki opis naszej trasy....

Zasypane śniegiem betonowe słupki graniczne
Pierwszy dzień, Bacówka pod Honem, wypoczęci zjedliśmy obfite śniadanie, ustaliliśmy szczegóły i pojechaliśmy do Roztok górnych, skąd zaczęliśmy dreptać. Śnieg jest zmrożony, więc da się iść, momentami tylko się zapadamy. Mamy nadzieję, że dalej i na niższej wysokości będzie go mniej, jednak wcale na to się nie zanosi. Pogoda nam dopisuje, momentami przyświeca słońce. Dotarliśmy na Balnice, gdzie rozbiliśmy namioty, przeszliśmy 16 km.


Dzień krótki, czasu mało
Drugiego dnia pojawiają się ostrzeżenia na szlaku o niedźwiedziach - słusznie, spotkaliśmy tropy niedźwiedzi 10 razy przez kilka godzin, jednak to nic dziwnego w mniej uczęszczanych rejonach Bieszczad. Robi się mgliście, wieje wiatr, pojawiają się pierwsze oznaki wiatrów z ubiegłych tygodni... Są odcinki, gdzie przez 200 metrów nie ma śniegu, w zależności od stoku gdzie pada słońce. Warunki zimowe, próbujemy nadrobić po zmroku, jednak ilość przewróconych drzew, śnieg i mgła na to nie pozwala. Rozbijamy namioty na uboczu , jutro będziemy kontynuować. Jesteśmy w okolicy Magelin Grun.

Mroczny las
Kolejnego dnia widok o poranku całkiem zaskakujący. Nie widziałem nigdy tak zniszczonego lasu, zarówno jak nie miałem okazji iść w takich warunkach. Leszczyny i brzozy powyginane od śniegu, a jodły i świerki przewrócone od wiatru prosto na szlaku. Przeszliśmy tylko 10 km i stwierdziliśmy że zanocujemy w małym domku po słowackiej stronie tuż przed przejściem granicznym w Radoszycach.



Tutaj zapadła decyzja o powrocie i zmianie planów
Kolejny dzień, kolejne zmagania się z drzewami. Słupki graniczne w większości są zasypane śniegiem. Zastanawia nas, czy ktoś posprząta ten szlak, jak to będzie wyglądać na wiosnę? Przeszliśmy na niższe wysokości, warunki również nie są optymistyczne. Przeszliśmy przez Wielki Bukowiec i przenocowaliśmy w takim samym domku jak poprzedniego dnia. Musieliśmy jednak wcześniej odkopać drzwi od śniegu. Dzień piąty, wiatr nadal się nie uspokaja. Spotykamy ślady człowieka po rakietach śnieżnych, widać że się zapadał w śniegu. Przebrnęliśmy jeszcze kilka kilometrów i przeszliśmy rezerwat Źródliska Jasiołki.