To mój pierwszy prywatny wyjazd w góry. Poprzednie dwa razy
były w pewnym sensie służbowe, za czasów jak należałem do Związku Strzeleckiego
„Strzelec” OS-W. Relacja szczegółowa, bo chcę aby szczególnie utkwiła mi w
pamięci. Kolejne może będą mniej szczegółowe, przynajmniej tak postaram się
pisać. Spróbuję też w ciągu najbliższego czasu uzupełnić w galerii dokładniej
etapy trasy, czyli nazwę polany, może szczyty które widać….
Pomysł na wyjazd w Gorce pojawił się gdy tylko zobaczyłem
wątek na forum. Obserwowałem temat, żeby cały czas być na bieżąco, bo co kilka
dni coś się zmieniało. Początkowo ekipa wypadu miała być zupełnie inna. W środę
dwa dni przed wyjazdem okazało się, że Tresor nie jedzie z powodu pracy.
Mieliśmy jechać we dwóch z Brzeska, dlatego stwierdziłem, że też nie pojadę tym
razem i na pewno będzie jeszcze niejedna okazja. Dalej obserwowałem forum, bo
ciekawił mnie rozwój wydarzeń. W czwartek, zobaczyłem że z całej ekipy jedzie
tylko jedna osoba – niszka, miła dziewczyna z którą poznałem się na zlocie. W
tym momencie uznałem, że będzie to idealna okazja na sfotografowanie dużej
liczby gatunków grzybów, roślin, okolic i lasu z powodu spokojnego tempa
marszu, bez niczyjej presji jak to może być w przypadku kilku osób.
Zobaczyłem
na rozkład jazdy, czas pociągów zgadzał się z planowanym czasem wyjazdu niszki
z Krakowa, dlatego spontanicznie zdecydowałem, że jadę! Napisałem do niszki,
byliśmy wcześniej w kontakcie i po szybkiej rozmowie ustawiliśmy się na dworcu
PKP o 11.40.
Spotkaliśmy się trochę później, od razu zostałem zapoznany z
planem trasy ustalonej przez niszkę i zapytany czy mi to pasuje. Od razu powiedziałem,
że dostosowuje się całkowicie do wszystkiego, czyli trasa, przerwy w drodze,
nocleg… Powodem tej decyzji było to, że gdzie byśmy nie pojechali i tak będzie
pięknie, bo to są Góry – nasze, polskie Góry. Po 13.00 wsiedliśmy do autobusu
do Limanowej. niszka doskonale przez cały wyjazd ogarniała trasę. Wysiedliśmy
na skrzyżowaniu w Dobrej i zostaliśmy podwiezieni samochodem do Jurkowa dzięki
pasażerce autobusu. Dzięki temu oszczędziliśmy kilka kilometrów asfaltową
drogą… Droga minęła mi bardzo szybko z powodu dość płynnej rozmowy, głównie na
temat wyjazdu i bushcraftu. Wysiedliśmy na skrzyżowaniu, wstąpiliśmy do sklepu
i od tego czasu zaczął się marsz, kilkanaście minut przed zachodem słońca.
Zabrałem ze sobą śpiwór, plandekę, karimatę, sznurek,
menażkę, apteczkę, 1,5l wody, 5 bułek, kiełbasę, orzechy włoskie, bukwie, mąkę
na kilka podpłomyków i przyprawy. Moim celem było przede wszystkim poznanie
nowych gatunków grzybów, zebranie nowych hubek a najbardziej z pniarka
obrzeżonego, którego nigdy nie spotkałem i nie widziałem na żywo ; odpoczynek i
spędzenie czasu w nowym, pozytywnym towarzystwie, z kimś innym niż na co dzień.
Ograniczenie żywnościowe o którym napiszę potem i sprawdzenie swojej kondycji,
lekki plecak. Zapoznanie się z nowym terenem, tylko pierwiastkiem pięknej
natury Polski.

Idąc ulicą tuż przy drodze napotkaliśmy śliwki, różę,
uszaki, wrośniaki i maliny. Chyba zrozumiałem się idealnie z niszką w kwestii
fotografii. Czyli zatrzymujemy się wtedy kiedy każdy z nas będzie chciał,
dlatego miałem łatwiej podczas całej trasy. Nagle zorientowaliśmy się, że nie
ma nigdzie żadnego mostu którym mamy przejść, więc wróciliśmy się. Most i
zakręt był przy samej drodze tuż przy sklepie. Pół godziny później idąc lasem
było już ciemno i zaskakująco widno pomimo szarych chmur, wzrok szybko się
przystosował i było naprawdę sporo widać. Mieliśmy tylko jedną latarkę –
czołówka niszki. Podczas drogi rozmawialiśmy mniej lub bardziej intensywnie,
zatrzymywaliśmy się jedynie z przerwą na odpoczynek i żeby sprawdzić drogę na
mapie gdyż zdarzało nam się gubić szlak kilka razy. Po zmroku było mniej zdjęć.
Trasa na Mogielicę trwała długo, ale czas przyjemnie upływał – przynajmniej dla
mnie.

Gdy byliśmy na miejscu, skorzystaliśmy z wieży widokowej o stromych,
charakterystycznych schodach. Widoki to szaro, ciemne chmury, zbocza gór z pojedynczymi
światłami. Zachwycanie widokiem trwało krótko, bo szybko zeszliśmy z powodu
silnego i zimnego wiatru. Odnaleźliśmy szlak i osiągaliśmy kolejny cel
dzisiejszego dnia, czyli dostanie się do opuszczonej bacówki. Warto dodać, że
podczas całej drogi mieliśmy kontakt telefoniczny z Tresorem, który starał się
aby wypad udał nam się jak najlepiej. Będąc na polanie cieszyliśmy się, że to
łatwy etap trasy. Po wejściu w las okazało się, że poszliśmy źle. Na polanie
był zakręt w prawo, którego nawet nie widzieliśmy ; kierunek zgadzał się z mapą
to ruszyliśmy. Przy tym dłuższym postoju wyjąłem zimową kurtkę do lasu, okazało
się, że jest bardzo ciepła i praktyczna a to jest najważniejsze. Dalej już nie
gubiliśmy się tak skomplikowanie, jedynie drobne pomyłki spowodowane w kilku
przypadkach brakiem oznaczeń szlaku przy rozwidleniach dróg zgodnych z
kierunkiem marszu. Przed 21.00 byliśmy na polanie z której w oddali dostrzegłem
dach, odpoczęliśmy kilka minut i poszliśmy, bo zastanawiało nas czy będzie otwarta i czy będzie drewno na opał.
Po chwili ukazała nam się
ogromna konstrukcja, która mogłaby spokojnie pomieścić 50 osób. niszka
otworzyła drzwi i zobaczyliśmy piętra do spania, stół, ławki, palenisko z
rusztem a nawet kilka garnków, czajniki i naczynia. Pierwsza myśl – coś
wspaniałego! Przez cały dzień od 7.00 nic nie jadłem, wypiłem tylko 250ml
frugo. Chciałem sprawdzić czy będę bardzo głodny, spragniony i zmęczony.
Okazało się, że głód i brak wody w niczym nie przeszkadzał.

niszka i ja zaczęliśmy
rozpakowywać się, przygotowaliśmy sobie miejsce na nocleg i zaczęliśmy rozpalać
ognisko w celu ogrzania się i zjedzenia ciepłego posiłku. Do dyspozycji
mieliśmy: 3 odłupki krzemienne, kilka sztuk opalonego hubiaka, stal, jedną
zapałkę, suche patyki ze świerka, trochę wilgotne siano, suche liście buka i
awaryjną rozpałkę w postaci brzozowej, którą zawsze mam w apteczce. Za opał
stanowiły pół świeżo ścięte, pół leżakowane drewno, jednak wilgotne z powodu
porannych i wieczornych mgieł. Bardzo spokojnie podchodziłem do wielokrotnych
prób krzesania iskry i nieudanych prób rozdmuchiwania hubki w rozpałce w celu
uzyskania płomienia. Wiedziałem od początku, że mając do dyspozycji taki zestaw
– ciężko nie rozpalić ogniska w bacówce, nie zakładałem nawet że się nie uda.
Dwa razy nie rozdmuchałem tlącej hubki w samej korze brzozowej, dlatego zapadła
decyzja ze strony niszki o użyciu naszej jedynej zapałki. To dziwne, bo w domu
z błyskoporkiem przy treningach miałem podobny rezultat ; na kilka prób udawało
mi się tylko raz uzyskać płomień. Kora brzozowa w ułamku sekundy zajęła się
przez płomyk z zapałki i zaczęliśmy powoli, stopniowo dodawać pojedyncze
patyki. Ciężko było o grubsze kawałki drewna, oprócz tego przepływ powietrza
był zerowy więc płomień co chwilę gasł. Sporo zajęło rozpalanie na tyle aby coś
ciepłego zjeść.

Postanowiłem, że szybko zjem 3 bułki, w pół upieczoną kiełbasę
z przyprawami i to wszystko popiję pyszną dla spragnionego człowieka zimną
wodę. Tak też zrobiłem. Niszka przyrządziła sobie napar ze zebranych roślin
plus herbatę domową z naturalnym substytutem cytryny – kwiatostanem sumaka
pospolitego, który nie rośnie dziko w Polsce. Nie znałem tego zastosowania
wcześniej, herbatki skosztowałem i już nie będę chodził do sklepu po cytrynę,
tylko będę rwał kwiat z drzewa. Nastawiliśmy budziki na 6.00, jednak nie udało
się wstać i przestawiliśmy je na 7.00.
W przeciwieństwie do koleżanki, w ogóle
mi się nie chciało wstać i leżakowałem kilka dobrych minut zanim wstałem i od
razu próbowałem krzesać i rozdmuchać hubkę w korze brzozowej. Nie udało mi się.
Po szybkim posiłku, zwiedzeniu bacówki w świetle dziennym i spakowaniu się – po
9.00 ruszyliśmy na Gorc, Gorczański Park Narodowy. Prawie w połowie naszej
trasy znajdowała się Przełęcz Przysłop, gdzie mieliśmy wstąpić do sklepu.


Podczas drogi mieliśmy okazję napotkać kilka ciekawych
roślin i mnóstwo różnych grzybów, niszka bardzo chętnie, z zapałem korzystała z
tej okazji. Widzieliśmy jałowca i dojrzałe owoce, róże, jedliśmy jeżyny,
borówki czarne; gmatwicę, wrośniaki, czyrenie, gruzełki cynobrowe i sporo
innych, pomijając wszędobylskie zlichenizowane. Rozmowom nie było końca, cały
czas coś się działo, szczerze nie myślałem że będziemy mieć tyle wspólnych
tematów. Cieszyło mnie też, że mogłem tym razem ja kogoś czegoś nauczyć,
przekazać część wiedzy dalej. Zbliżając się do Przełęczy, idąc żółtym szlakiem
spotkaliśmy mężczyznę i kobietę. Gość powiedział nam, że idziemy źle bo wracamy
na Mogielicę, wskazał nam poprawną drogą. Myślałem, że straciliśmy
sporo czasu, ale było to tylko 100 metrów. Przy polanie od razu zauważyliśmy
szlak, który zupełnie jest niezrozumiały i pomylony. Okazało się, że Ci mili
ludzie poszli źle.
Zeszliśmy trochę w dół i byliśmy na miejscu.
Zrobiliśmy kilka zdjęć domków na tle pięknego krajobrazu i wstąpiliśmy do sklepu.


Po kilku minutach odpoczynku ruszyliśmy w
stronę niebieskiego szlaku prowadzącego na Gorc. Gdy niszka poszła uzupełni
zapas wody ja niedaleko mostu, z kilkudziesięciu metrów dostrzegłem pniarka
obrzeżonego, od razu tam pobiegłem, zebrałem grzyba i ucieszyłem się że
nareszcie udało mi się go znaleźć. Jak się okazało potem grzyb ten rósł w
ilości kilkuset sztuk po drodze na Gorc. Szlak którym szliśmy to miejsce
prawdziwie dzikie, jest tam odcinek, gdzie człowiek nie ingeruję w naturę.
Mnóstwo grzybów nadrzewnych, pierwszy raz w życiu widziałem takie ilości, raj
dla kogoś takiego jak ja. Znowu mówiłem, że już się nie zatrzymuje przy
grzybach, ale ciężko było się powstrzymać, tym bardziej jak zauważyłem dwie
ogromne lakownice spłaszczone, o wielkości może ponad 50cm. Będąc na polanie
Świnkówa pytaliśmy się, żeby stwierdzić gdzie jest bacówka, którą polecał nam
Tresor. Około 14.00 doszliśmy do bacówki, zastaliśmy tam osobę, która nam
pomogła, poznaliśmy się i zaczęliśmy zwiedzać domek. Trasa na Gorc minęła
bardzo szybko.

Tutaj nastąpiła chyba największa radość podczas całego
wypadu, bardzo klimatyczne miejsce, z dwoma pokoikami, poddaszem gdzie również
można nocować. Dwa piece, mnóstwo naczyń do gotowania: patelnie, garnki,
czajniki, kubki metalowe ; jedzenie, przyprawy
i wiele innych przydatnych rzeczy. Czułem się lepiej niż w domu, było
tam wszystko co potrzebne, a nawet jeszcze więcej. Zaczęliśmy się rozpakowywać,
oglądać wszystko, zwiedzać cały domek, co chwilę zaskakiwało nas to piękne
miejsce. Poznaliśmy Michała, bardzo sympatyczny, uczynny człowiek. Rozpaliliśmy
w piecu, zaczęliśmy przygotowywać posiłek. Kolejny wypad, gdzie było bardzo
dużo smakowitych wyrobów. Każdy coś robił od siebie, dzielił się tym z innymi.
Na początku jedliśmy orzechy włoskie, surową i prażoną bukwie, podpłomyki z
cynamonem na słodko, smażone krokiety i grzanki. Dołączyły do nas dwie osoby,
które chciały zrobić nocne zdjęcia, poczęstowaliśmy ich czymś dobrym…
Popijaliśmy mieszankami naparów z mięty, pędów malin, świerku, owoców róży.

Przypomniałem sobie o kawie z kosaćca, było jej mało i nie była zbyt intensywna
w smaku, więc po spróbowaniu dodaliśmy trzy kostki czekolady, co zmieniło smak.
Bardzo miło się rozmawiało, czas przyjemnie leciał, pomieszczenie co raz lepiej
się nagrzewało. Czekaliśmy na Mieszka, z którym dograliśmy nocleg i jego dwóch
przyjaciół z psem, którzy mieli z nami nocować. Cudownie było nic nie robić,
jeść, rozmawiać i cieszyć się miłymi chwilami życia… Wieczorem, nie pamiętam
godziny przybyli, od razu dostali przygotowany wrzątek na herbatkę. Zaczęli
kucharzyć, powstały zapiekanki, pizza bez sera z pysznym sosem pomidorowym.
Pierwszy raz w życiu jadłem pizzę, nie żałuję, wszystko ciągle popijaliśmy
herbatkami, mieszanymi naparami. niszka przygotowała sobie próbki hubek, mi się
nie chciało, wolałem to zrobić w domu. Kiedy w drugiej izbie, w której spaliśmy
wspólnie z Michałem było już ciepło, stwierdziliśmy że spokojnie można kłaść
się do swoich śpiworów i iść spać.
Około 00.00 bardzo przyjemnie mi się leżało, wolno zasypiając.
Przebudziłem się kilkanaście minut po 8.00. Michał i Mieszko
już byli na nogach, pozostali jeszcze spali, niszka wstała zaraz po mnie, jeśli
dobrze pamiętam twierdząc że już nie spała. Zjedliśmy troszkę smażonej kiełbasy
z pieczonym chlebem, popijając naparem z owoców róży i igliwia świerkowego.
Pogoda była przepiękna, jak na typową leniwą, wolną niedzielę, przez około 2
godziny chodziłem tylko w dwóch koszulkach, coś wspaniałego bo to przecież
druga połowa listopada! W pewnym momencie gdy doszły nas dziwne słuchy, śpiewy,
uderzenia wyszedłem sprawdzić cóż tam słychać na zewnątrz. Nie przypuszczałem,
że Mieszko i ekipa siedzą na dachu, wygrzewając się w słońcu, śpiewając,
ciesząc się życiem. Zostaliśmy oczywiście zaproszeni, chętnie skorzystaliśmy –
było super. Przed południem ekipa Mieszka zrobiła śniadanie dla wszystkich, ja
byłem najedzony więc grzecznie odmówiłem.

Dzień wcześniej zaplanowaliśmy
jeszcze że pójdziemy na szczyt Gorc. Po południu wybraliśmy się wspólnie z
Michałem, psem okrężną drogą przez las na szczyt, również mnóstwo grzybów, przy
lesie panował lekki przymrozek, kałuże były zamarznięte. Wzięliśmy baniaki na
wodę, żeby uzupełnić zapas wody. Po dotarciu na polanę widzieliśmy ładną
kapliczkę wykonaną przez Króla Gór, który szukał swojej Królowej Gór, budując
kapliczki w okolicy. Zaskoczył nas piękny widok Tatr, które wydawało się, jakby
były dwa razy bliżej nas, a przeszliśmy nie więcej niż 3 km. Po krótkiej
przerwie na oglądanie pięknych widoków poszliśmy na szczyt, dotarliśmy tam
kilkanaście minut później. W drodze powrotnej napełniliśmy baniaki wodą ze
źródełka. Chcieliśmy możliwie jak najwięcej zrobić coś od siebie dla tego
wspaniałego miejsca. Nie wiadomo kiedy straciliśmy totalnie z oczu psa,
osobiście się wystraszyłem, żeby nie było problemów, jak się okazało zupełnie
nie potrzebnie, bo czekał od na miejscu na nas…
Wraz z niszką czuliśmy, że
szkoda że nic nie zostawiliśmy dla tego pięknego miejsca, w sumie nie wiedzieliśmy
o istnieniu takich miejsc, następnym razem na pewno w takich miejscach coś
zostawię. Dlatego trochę pozamiataliśmy podłogę, pozbieraliśmy drobne śmieci
walające się po kątach, zostawiłem troszkę rozpałki brzozowej w woreczku
strunowym. niszka umyła wszystkie naczynia które były używane – szacunek. Tu
kolejnej rzecz się ciekawej dowiedziałem, że można skutecznie myć naczynia
szyszkami.

Nastał czas, kiedy powoli trzeba było się pakować, Michał opuścił
nas trochę wcześniej niż my mieliśmy wracać. Nie patrzyliśmy chyba specjalnie
na zegarek, jednak czas leciał, zbliżał się zachód słońca, piękny wschód
księżyca. Bardzo ucieszyłem się jak niszka powiedziała mi, że załatwiła
transport samochodem do Krakowa, za co jestem bardzo wdzięczny że to ogarnęła,
jakoś nie myślałem o sposobie powrotu. Kilkanaście minut przed zmrokiem, o
16.00 wyruszyliśmy szlakiem w stronę małego gospodarstwa, a dalej asfaltowej
drogi, gdzie miała nas zabrać ekipa Mieszka. Udało nam się tam trafić mimo
lekkiego wahania czy na pewno dobrze skręcamy, totalnie niepotrzebny stres.
Załadowaliśmy się do auta i pojechaliśmy do Krakowa. Droga minęła bardzo
bezpiecznie, w miłej atmosferze na temat różnych rozmów, bardzo dobre
towarzystwo. W Krakowie niszka wskazała mi autobus do którego mam wsiąść, wsiadłem
i tak to rozstaliśmy się, gdzie każdy pojechał w swoją stronę. W Brzesku,
wracając już do domu w ogóle nie czułem zmęczenia, byłem tak naładowany
energią, że mógłbym dalej chodzić po górach. Poczułem tą zależność, że z każdym
dniem w terenie, człowiek czuje się co raz bardziej silny. W domu byłem po
22.00
Bardzo dziękuje niszce za wspólny, miły wypad. Dziękuje
wszystkim osobom, bytującym tej nocy w Bacówce za stworzenie wspaniałego
klimatu. Pozdrawiam Panowie, do następnego! Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze
spotkamy na szlaku!
Nie mogę doczekać się kolejnej wyprawy w Polskie góry!
Więcej zdjęć w galerii:
https://picasaweb.google.com/104572263095461936350/15171113Mogielica1170MNPMGorc1228MNPM