Wyszło całkiem spontanicznie, wraz z kolegą 
mieliśmy się wybrać do lasu na nockę, posiedzieć przy ognisku, coś 
dobrego zjeść. Chcieliśmy zbudować szałasy, więc finalnie zakończyliśmy 
na tym, że skoro budujemy szałasy to po co mamy zabierać ze sobą 
karimaty, śpiwory i plandekę? Nie próbowałem tak jeszcze, temperatury 
nie są niskie - można spróbować.
Przed południem łaziliśmy już po lesie, chcieliśmy znaleźć mało 
widoczne, równe miejsce, z dużą ilością drewna, przy skarpie w jakimś 
wąwozie. Mieliśmy kilka miejsc do wyboru ale przeszliśmy się trochę po 
okolicy i wybraliśmy najlepsze z możliwych.
Zaczęliśmy budowę na spokojnie najpierw od zaplanowania jak wszystko ma 
wyglądać, po czym rozpaliłem ognisko, niech już płonie. No i zaczęliśmy 
budować, zbierać materiały. Wokół rośnie kilka ogromnych sosen, których 
konary jeszcze z zielonymi igłami leżą na ziemi, ściółka w niektórych 
miejscach jest sucha, w innych natomiast mokra. Opału jest mnóstwo, 
czyszczę okolicę z wszystkiego wokół co leży ściółce. Lekko mokre drewno
 powoli będzie się suszyć i palić, podczas gdy my będziemy robić 
szałasy.
Wyrównałem trochę teren pod posłanie, położyłem się - jest dobrze. 
Zacząłem robić posłanie, po czym zająłem się główną konstrukcją. Nie 
spodziewamy się ulewnego deszczu, jednak w nocy ma trochę kropić. 
Układam pod skosem proste gałązki, na nie kładę sosnowe i jodłowe 
igliwie, na to sypię ściółkę składającą się z liści dębów i suchych 
igieł pod sosny. Wszystko na spokojnie, popijając w międzyczasie 
herbatkę i dokładając do ogniska, coby żaru się sporo nagromadziło.
Swój szałas zakończyłem przed zmrokiem, kolega jeszcze walczy i 
wykańcza. Od chwili delikatnie mży jak się odejdzie spod gęstych drzew. 
Odpoczywamy popijając herbatę z termosu i przejadamy grzanki czosnkowe z
 szaszłykami z boczku i cebuli. Jedzenia i wody mamy sporo. W szałasie 
czuć jak jest ciepło. Drzewo pomiędzy dwoma konstrukcjami jest ciepłe. 
Oczywiście można było wszystko bardziej uszczelnić i dopracować ale nie 
jakiejś szczególnej potrzeby.
Wieczorem zaczyna lekko padać deszcz, tak że słychać jak deszcz stuka o 
ściółkę. W środku, przy ognisku jest jednak przyjemnie. Po jakimś czasie
 pień drzewa zaczyna robić się mokry. Nie przestaje padać, raz mocniej 
raz lżej, wszystko dookoła staje się mokre. Najważniejsze że jest 
ciepło, nie pada na głowę i stopy. Przesypiam dwie godziny, na chwilę 
się budzę i znowu idę spać na kolejne dwie godziny. Podobno jak spałem 
padało najmocniej. Około 5.00 chciałem jeszcze usnąć, przyjemnie mi się 
leżało jednak postanowiłem wstać, coś porobić aż niedługo zacznie robić 
się jasno. 
Jak zrobiło się jasno zaczęliśmy przygotowywać kociołek, obieramy 
zostawione warzywa i gotujemy. Akurat przestało padać po łącznie 8 godzinach. Wrzucamy także wszystko to co zostało 
niezjedzone wczoraj. Zupa wyszła jedna z tych lepszych które ostatnio 
udało mi się zrobić. Nie było nam śpieszno, bo dopiero po spokojnym 
ogarnięciu się około 10.00 opuściliśmy obozowisko.
Chciałem odwiedzić jeszcze staw w lesie i jak wcześniej ustaliliśmy 
wrócimy na nogach do domu, około 10 km. Zanim odnalazłem się w lesie dwa
 razy wróciliśmy w to samo miejsce, jednak byłem już bliżej niż dalej 
swoich domysłów gdzie jest staw. Udało się i po prawie godzinie czasu 
skrótem opuszczamy las. Dalej przez drogę, pola i lasem w dół do głównej
 drogi, kawałek później rozchodzimy się w swoje strony.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz